Strona 1 z 1

Krytyka czystego weganizmu (Forum)

PostNapisane: 4 paź 2010, o 18:42
przez gzyra
Dylemat głodnego barbarzyńcy
Krytyka czystego weganizmu

Z pewnością jesteś za ochroną zwierząt. Każdy tak mówi. Ale także za ochroną karaluchów i szczurów? – pyta amerykański naukowiec Harold Fromm.

Harold Fromm

Najpierw artykułem opublikowanym na łamach „The New York Review of Books”, a potem książką „Wyzwolenie zwierząt” filozof Peter Singer zainicjował w latach 70. debatę na temat świadomości ludzkiej i zwierzęcej oraz moralności spożywania mięsa. W przedmowie do drugiego, poprawionego wydania z roku 1990 wyjaśnił, że napisał tę książkę „dla wszystkich tych, którzy zmienili swoje życie, aby przybliżyć (innym) ideę wyzwolenia zwierząt”.
Reklama

Nigdy nie mówił o sobie, że jest weganinem, to znaczy osobą, która wykracza poza ramy zwykłego wegetarianizmu i wyrzeka się wszelkich produktów pochodzenia zwierzęcego. Coraz więcej ludzi tak się jednak określa, a echa dyskusji rozpoczętej przez Singera wciąż pobrzmiewają w kręgach naukowych i poza nimi. Odkąd w 1973 roku cały świat usłyszał salwę Singera, darwinizm i sozologia stały się głównymi intelektualnymi nurtami kultury XXI wieku.

Organiczna uprawa warzyw i hodowla zwierząt, neurobiologia, a także inspirowana teoriami Darwina biologia ewolucyjna, zaowocowały sprzecznymi poglądami na temat zabijania i jedzenia zwierząt.

Choć restauracje coraz wyraźniej poszerzają wegetariańskie menu, kwestia filozoficzna – czy wszelka świadomość, zwierzęca i ludzka, jest sobie równa? – wciąż pozostaje otwarta. Sam Singer, jako bohater własnego opowiadania, które napisał w 1999 r. w odpowiedzi na „Żywoty zwierząt” J.M. Coetzee’ego, doszedł do wniosku, że „wartość, którą się traci, gdy zostajemy czegoś pozbawieni, zależy od tego, czym to coś było przed utratą, a ludzka egzystencja jest bardziej złożona od egzystencji nietoperza” – co było wyraźnym nawiązaniem do słynnego artykułu filozofa Thomasa Nagela o niedostępnym subiektywizmie każdej świadomości odmiennej od naszej.


To z najnowszego numeru Tygodnika Forum - nr 40 (04.10 2010 - 10.10 2010). Ma ktoś w papierze? Czytał ktoś?

Re: Krytyka czystego weganizmu (Forum)

PostNapisane: 4 paź 2010, o 20:19
przez xpert17
Mam, czytałem, ale bardzo słaby tekst. Nic nowego, argumenty w stylu "żeby wyhodować rośliny dla wegan musimy zabijać bakterie", nie ma w nim nic odkrywczego, w sumie trudno mi było zrozumieć po co w ogóle autor to napisał.

Re: Krytyka czystego weganizmu (Forum)

PostNapisane: 5 paź 2010, o 08:05
przez AdamZ
Dylemat głodnego barbarzyńcy

Z pewnością jesteś za ochroną zwierząt. Każdy tak mówi. Ale także za ochroną karaluchów i szczurów? – pyta amerykański naukowiec Harold Fromm.

Najpierw artykułem opublikowanym na łamach „The New York Review of Books”, a potem książką „Wyzwolenie zwierząt” filozof Peter Singer zainicjował w latach 70. debatę na temat świadomości ludzkiej i zwierzęcej oraz moralności spożywania mięsa. W przedmowie do drugiego, poprawionego wydania z roku 1990 wyjaśnił, że napisał tę książkę „dla wszystkichtych, którzy zmienili swoje życie, aby przybliżyć (innym) ideę wyzwolenia zwierząt”.
Nigdy nie mówił o sobie, że jest weganinem, to znaczy osobą, która wykracza poza ramy zwykłego wegetarianizmu i wyrzeka się wszelkich produktów produktów pochodzenia zwierzęcego. Coraz więcej ludzi tak się jednak określa, a echa dyskusji rozpoczętej przez Singera wciąż pobrzmiewają w kręgach naukowych i poza nimi. Odkąd w 1973 roku cały świat usłyszał salwę Singera, darwinizm i sozologia stały się głównymi intelektualnymi nurtami
kultury XXI wieku. Organiczna uprawa warzyw i hodowla zwierząt, neurobiologia, a także inspirowana teoriami Darwina biologia ewolucyjna, zaowocowały sprzecznymi poglądami na temat zabijania i jedzenia zwierząt.
Choć restauracje coraz wyraźniej poszerzają wegetariańskie menu, kwestia filozoficzna – czy wszelka świadomość, zwierzęca i ludzka, jest sobie równa? – wciąż pozostaje otwarta. Sam Singer, jako bohater własnego opowiadania, które napisał w 1999 r. w odpowiedzi na „Żywoty zwierząt” J.M. Coetzee’ego, doszedł do wniosku, że „wartość, którą się traci, gdy zostajemy czegoś pozbawieni, zależy od tego, czym to coś było przed utratą, a ludzka egzystencja jest bardziej złożona od egzystencji nietoperza” – co było wyraźnym nawiązaniem do słynnego artykułu filozofa Thomasa Nagela o niedostępnym subiektywizmie każdej świadomości odmiennej od naszej.

ZADUFANA W SOBIE BANDA

W felietonie „Animal, Vegetable, Miserable”, jaki ubiegłej jesieni ukazał się na łamach „The New York Times”, Gary Steiner, profesor filozofii z Uniwersytetu Bucknella, wyjątkowo nieudolnie opowiada się za wegańskim stylem życia. Jedzących mięso nazywa „zadufaną w sobie bandą”, pod pręgierzem stawia też tych, którzy uciszają swoje sumienie, powstrzymując się od konsumowania zwierząt hodowanych w niehumanitarnych warunkach, gdyż jego zdaniem tylko sami siebie oszukują.
Wykorzystanie zwierząt, pisze Steiner, jest „tak zinstytucjonalizowane, tak znormalizowane w naszym społeczeństwie, że trudno znaleźć dystans potrzebny, by dostrzec w nim to całe okrucieństwo: tyle form poddaństwa i niewoli, a w przypadku zabijania zwierząt przeznaczonych do spożycia przez ludzi oraz do innych celów – zwykłe morderstwo”. I podaje przykłady przedmiotów codziennego użytku pochodzących od zwierząt. Ich „pełna” lista wykracza znacznie poza żelatynę, skórzane obuwie czy choćby plastry opatrunkowe – w zasadzie ciągnie się niemal w nieskończoność. Kiedy analizowałem wnikliwie listy od czytelników, jakie „The New York Times” wydrukował w odpowiedzi na felieton, bardziej zdumiało mnie to, czego w tym sporze zabrakło. Niewypowiedziany koncept stojący za debatą nad weganizmem to „biocentryzm”.
Każdy, nawet sam Aldo Leopold (za zasługi w dziedzinie ochrony dzikiej przyrody powinien zostać kanonizowany) w końcu okazuje się nikim więcej, jak zwykłym antropocentrykiem. Troszczymy się o naszą planetę tylko dlatego, że jesteśmy zbudowani z tych samych materiałów. Planeta c’est moi! Zwiedzeni tą ideą, niektórzy sądzą, że mogą być bezinteresownie „biocentryczni”, mając na uwadze zarówno dobro planety (i zwierząt innych od człowieka), jak i istot ludzkich. Ale ponieważ tzw. środowisko naturalne tworzy ta sama substancja, która tworzy nas samych, troska o planetę to tylko przykrywka dla dbania o własne dobro. Biocentryzm to nic innego jak pełen samozadowolenia antropocentryzm. Jeśli kiedyś globalne ocieplenie zmiecie nas z powierzchni Ziemi, planeta znakomicie sobie bez nas poradzi. Ale nie vice versa.
Przetrwaliśmy dzięki ewolucji, procesowi drastycznych zmian środowiskowych, kiedy to w okresach zniszczenia wyplenione zostały najbardziej złożone formy życia. Gdy – dzięki tym, którzy przetrwali – życie zaczęło się od nowa. Ci najbardziej dopasowani, lub jak kto woli „zaadaptowani” do nowego środowiska płodzili potomstwo zdolne do przetrwania. Ci, którzy przetrwali, mogli równie dobrze paść ofiarą innych ocalałych drapieżników w walce o zasoby w zmieniających się ekosystemach. Przy całej tej naszej wyrafinowanej wrażliwości moralnej nie sposób pominąć jednego istotnego faktu: przeżyć to znaczy być mordercą. Lub zostać zamordowanym.

MORDERSTWO ALBO ŚMIERĆ

Czułość, jaką budzą w nas kotki i pieski, niewiele różni się od „antropocentrycznej” opieki nad zwierzętami w ogrodach zoologicznych, którą obrońcy praw zwierząt piętnują jako pozbawioną szacunku dla reszty istot żywych. Nigdy nie spotkałem kota, który zajadałby się orzechami i pomidorami, nawet koty wegetarian i wegan jadają mięso i ryby (o ile ich właściciele nie usprawiedliwiają okrutnej deprawacji troską moralną). W przypadku większości ludzi troska o wszelkie stworzenie jest szalenie selektywna – klasyczny objaw tego co niegdyś nazywano syndromem Bambiego. Obejmuje bowiem wyłącznie zwierzęta piękne ina tyle duże, by rejestrowały je zmysły Homo sapiens. Jakiś czas temu E.O. Wilson porównał nas do milionów mikroskopijnych form życia zamieszkujących kilka centymetrów sześciennych ziemi z lasu tropikalnego. Życie jest wszechobecne. Codziennie na każdym kroku miażdżę miliony mikroorganizmów. Biorąc prysznic, zmywam do kanalizacji całe populacje niewidzialnych istot. Myjąc zęby, morduję niezliczoną ilość bakterii (albo one, albo moje dziąsła!). Połykając pożywienie, niszczę bakterie w jelitach, które utrzymują mnie przy życiu, bo pomagają w trawieniu. A większe żyjątka, jak karaluchy czy szczury? Czy ich dobro leży na sercu obrońcom zwierząt? A wirusy HIV i świńskiej grypy, prątki gruźlicy? Czy w imię szacunku dla ich życia mam wystrzegać się antybiotyków i szczepionek ratujących moje życie?
Wegański bój o starannie wyselekcjonowane formy życia, zaspokajający potrzeby ich własnej wrażliwości – bezmięsna i beznabiałowa dieta, unikanie wyrobów ze skóry i innych produktów pochodzenia zwierzęcego – daje niewiele więcej poza osobistym poczuciem szlachetności. Ich ślad węglowy jest coraz mniejszy, czy wobec tego oznacza to, że wkrótce będą stąpać na palcach, niczym baletnice? Jeśli tak, to jaki będzie kolejny krok? Czysty duch (eufemizm dla śmierci cielesnej)? Skoro to egzystencja stanowi problem – a stanowi – jedynym lekarstwem nań jest nieistnienie. Najszlachetniejszym aktem biocentryzmu nie jest odkrywanie kolejnych produktów pochodzenia zwierzęcego, których należy unikać. Najwyższym aktem biocentryzmu jest śmierć, zwrócenie ograniczonej materii i energii, którą się zawłaszczyło, stworzeniom, którym się je skradło. A co sprawia, że one są takie czyste? Czy ronią łzy, rozszarpując nasze i swoje własne ciała? Prawdziwą „zbrodnią” jest sama egzystencja, nie zaś bycie zwierzęciem czy ich wykorzystywanie. Moja dieta jest bogata w rośliny, a uboga w mięso. Owszem, zostawiam po sobie niewielki ślad węglowy, ale tylko dlatego, że troszczę się o własne zdrowie i dobro planety, która trzyma nas przy życiu. Poza tym podziwiam Johna Maxwella Coetzee’ego, Michaela Pollana i Petera Singera. Pochwalam ich odrazę wobec brutalnego traktowania zwierząt hodowanych w celach konsumpcyjnych. Uważam, że wegetarianizm jest godny podziwu. Polecam go wszystkim. W przeciwieństwie do wegan, którzy wojują pod sztandarem otwartej, ale jałowej metafizyki cnoty i własnej niewinności, która tylko udaje, że jest w stanie uciec przed prawdziwym życiem, wegetarianie stawiają sobie bardziej ograniczone i wykonalne cele, wolne od nadmiaru kosmicznej pretensjonalności. Troszczą się o swoje zdrowie. Nie chcą, by zwierzęta torturowano i zabijano – zwłaszcza na farmach hodowlanych i w rzeźniach – po to, by trafiły na ich talerze. Ewentualnie nie chcą połykać martwych ciał istot złożonych, bo od tego robi im się niedobrze. Bez wątpienia woleliby, by wszystkie zwierzęta (bez względu na to, co zalicza się do tej grupy) traktowano humanitarnie humanitarnie, ale nie są gotowi zrezygnować z noszenia skórzanych butów czy jedzenia galaretki na deser. Wegetarianizm, choć nie rozwiązuje moralnego dylematu barbarzyństwa naszego życia, jest jednak mniej lub bardziej możliwy do realizowania zarówno w teorii, jak i w praktyce.
KOSMICZNA PRETENSJONALNOŚĆ
Weganizm, choć raczej nieszkodliwy – zwłaszcza gdy nie zależy ci na byciu częścią społeczeństwa i nie przeszkadza alienacja potencjalnych przyjaciół, którzy mogą uznać, że problemy, jakie stwarza znajomość z tobą, nie są warte zachodu – zawodzi na obu tych frontach. Co więcej, są i tacy krytycy, którzy przekonują, że uprawa warzyw wiąże się z zabijaniem wielu zwierząt, a to za sprawą pługów, pestycydów i herbicydów. Każdy, kto uprawia przydomowy ogródek, wie, co mogą zrobić z warzywami nornice, szopy, zające, myszy, ptaki czy sarny. Bez wojny ze zwierzętami nie byłoby warzyw dla wegan. Za ich przekonaniami kryje się beznadziejna tęsknota za niewinnością. Tylko że niewinność nie istnieje. Bez względu na to, jak delikatna jest nasza wrażliwość moralna, wciąż prawdziwe pozostaje stwierdzenie, że „być żywym” oznacza „być mordercą”. Chodzenie na palcach wokół tulipanów (by nie zabijać pszczół, które akurat mogą być w środku) nie rozwiąże problemu. A ponieważ jesteśmy mięsożerni (wszystkożerni, jeśli takie określenie jest mniej raniące) od chwili poczęcia, na świat przychodzimy już obciążeni „winą”. Nawet jeśli nasi rodzice nie jedzą mięsa, my, żeby się urodzić, musimy w życiu płodowym żywić się własną matką. Po przyjściu na świat potrzebujemy jej mleka, które przecież jest niczym innym, jak zwykłym produktem pochodzenia zwierzęcego. Od początku jesteśmy skazani na porażkę. Ewolucja faworyzowała mięsożerne naczelne, powiększając ich mózgi i umożliwiając im życie w coraz bardziej złożonych społecznościach, wydłużających życie i produkujących filozofów, którzy dysponują środkami pozwalającymi sprzeciwiać się podstawowym elementom ich istnienia. Jedyną formą oczyszczenia jest śmierć. Żywi nie mają innego wyboru, jak tylko zaakceptować tę złożoność, bo życie jest dziełem śmierci. Róbmy, co w naszej mocy, by minimalizować szkody, bo „środowisko” to my. Ale dopóki przebywamy wśród żywych, nie powinniśmy pretendować do cnót zarezerwowanych dla umarłych.

© HAROLD FROMM, opubl. w The Chronicle of Higher Education, 4.07.2010

BADANIA
Z 2010 ROKU:
5 proc. brytyjskiej populacji to wegetarianie lub weganie
7 proc. wegetarian lub wegan jest wśród zarabiających powyżej 44 tys. funtów rocznie
2 proc. wegetarian lub wegan jest wśród zarabiających poniżej 15 tys. funtów rocznie
Źródło: Food Standards Agency

SPRZEDAŻ NIEMIĘSNYCH PRODUKTÓW ŻYWNOŚCIOWYCH (w tym substytutów mięsa) w Wielkiej Brytanii w funtach szterlingach

1996 333 mln
2001 548 mln
2004 626 mln
2008 739 mln


CO KRAJ TO OBYCZAJ szczególnych krajach (w procentach)

Indie 40
Niemcy 9
Szwajcaria 9
Izrael 8,5
Irlandia 6
Wielka Brytania 6
Holandia 4,3
Hiszpania 4
Kanada 4
Chorwacja 3,7
USA 3,2
Australia 3
Austria 3
Szwecja 3
Belgia 2
Norwegia 2
Francja <2
Czechy 1,5
Dania 1,5
Słowacja 1
Polska <1
Portugalia 0,3

Źródło: European Vegetarian Union