Post 19 sty 2009, o 08:49

Walki psów w Afganistanie

http://www.przekroj.pl/cywilizacja_otwo ... ,3915.html
+zdjęcia: http://www.przekroj.pl/cywilizacja_otwo ... ,3905.html

Niestety artykuł jest tylko opisowy , brakuje mi komentarza do tego barbarzyńskiego procederu. Chyba że autor uznał na tyle oczywiste potępienie walk że tego komentarza nie dodał. Ale ostatnie zdania sprawiają że nie jestem tego pewien: "A emerytura owczarka w Afganistanie to prawdziwe eldorado: wikt, odpoczynek i prokreacja. Bo stare psy to najlepsze reproduktory. Tylko pozazdrościć" .

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Gotowe na wszystko

Rafał Kostrzyński

Afgańczycy kochają swoje owczarki. Nachylają się nad nimi, coś do nich szepczą, głaszczą delikatnie po łbach, a potem na znak odpinają im obroże. Sekundę później dwie wściekłe bestie z obnażonymi kłami rzucają się sobie do pysków

Powiększ zdjęcie

Przeczytaj także:

* Walki psów w Afganistanie

Przeciętny Afgańczyk to chuderlak. W całym rynsztunku (pakol, dastmol, szalwar kamiz, przydeptane pantofle*) waży 45 kilogramów. Przeciętny pies szkolony do walk – czteronożna machina do ujadania i gryzienia, której pod futrem grubym jak u niedźwiedzia mięśnie prężą się jak miech akordeonu – jest prawie dwa razy cięższy.
Do utrzymania Bachmala, mieszańca kangala i owczarka środkowoazjatyckiego, trzeba dwóch chuderlaków. I grubej liny przeciągniętej przez metalowe kółko na obroży psa. Bachmal znaczy w dari mniej więcej to co „pluszak”. To imię dobrze oddaje jego wygląd, ale już nie temperament. Żaden sklep z zabawkami nie od-ważyłby się handlować bachmalami (choć podobno lubią dzieci, i to wcale nie w konsumpcyjnym znaczeniu słowa „lubić”). Na widok aparatu pies wydobywa z siebie bulgot niższy od śpiewu alikwotowego, jeży futro, napina swój akordeon i rzuca się do przodu, zmuszając chuderlaków do zaparcia się piętami o peryferia Kabulu. Bo właśnie na peryferiach Kabulu rozgrywa się ta akcja.

Obejrzyj pokaz zdjęć z walk psów pod Kabulem

Takich pluszaków jest tu więcej. Każdy ma dwuosobową obstawę. Każda obstawa – wiernych kibiców. W sumie około dziesięciu przeszczekujących się psów i około stu przekrzykujących się mężczyzn. Wystarczy, by na otoczonym wysokim murem klepisku, w czeluściach biednej dzielnicy Chalaudin, zrobiło się minikłębo-wisko. Wszyscy niespokojnie czekają, aż zaczną się sag-i-dziangi – obok buzkaszi, czyli gonitwy za truchłem kozła, i murg dziangi, czyli walk kogutów – ulubiona rozrywka Afgańczyków. Walki psów.
Naprzeciw siebie na środku klepiska stają dwa pierwsze owczarki. Mrużą oczy, marszczą nosy i obnażają kły, unosząc wargi aż po same nozdrza. Nie trzeba być kynologiem, żeby stwierdzić ponad wszelką wątpliwość: one się nienawidzą. Spuszczone z lin ruszają na siebie, błyskawicznie pokonując dzielący je dystans kilkunastu kro-ków. Do zderzenia dwóch rozpędzonych, warczących, futrzanych sieczkarni (białej i biało-brązowej z łapami pomalowanym po sam brzuch henną) dochodzi w powietrzu, pół metra nad poziomem biednej dzielnicy Cha-laudin.

Kocham psy – mówi Mirdat. Mirdat ma trzy bestie: Tygrysa, Tygrysa z Bawełny i Spłowiałego Dywana. Ten pierwszy to jego duma – podobno najlepszy pies w całym Kabulu. Brzmi to całkiem dorzecznie, gdy się na niego spojrzy. Stoi nieopodal na trawniku przywiązany do wbitego w ziemię pręta i nienawidzi. Może to mylne wrażenie, ale wydaje się co najmniej pół cala wyższy w kłębie niż Pluszak, o trzy uncje cięższy i półtora raza bardziej niebezpieczny. Mirdat ma 60 lat, z czego dwie trzecie spędził na wojnach – najpierw przeciwko Armii Radzieckiej, potem przeciwko talibom. Walkę ma we krwi. Od 20 lat tę umiejętność wpaja swoim psom. Tygrys wygląda na prymusa.
Mirdat, zaprawiony w bojach komendant, aż prosi się o atak. Przecież w wyznaniu miłości do psa, którego co tydzień wysyła się na krwawe pojedynki, musi być jakaś metafora. Podobnie jak w konstatacji, że żal mu Tygrysa, kiedy inny pies tarmosi go za ucho. Bo Mirdat mówi, że mu smutno, ale wsuwa rodzynki z taką miną, że trudno mu uwierzyć.

A tymczasem pół metra nad poziomem biednej dzielnicy Chalaudin dwa owczarki wymieniają bolesny pocałunek, opadają na klepisko, w tumanach kurzu zaczynają się dobierać sobie do ciał, ich wyszczerzone kły szukają czegokolwiek, w co mogłyby się wbić. Wbijają się w łapę, w łopatkę, w nos albo w ucho. Są gibkie, olśniewająco gibkie. Biały, zaatakowany- z tyłu, błyskawicznie odwraca się tak, że przez ułamek sekundy jego zad i jego pysk w jednym rzędzie stoją, i dobiera się do wyprężonej szyi pomazańca. Dobiera się pyskiem, bo mimo swej masy i elastyczności to wciąż tylko pies. Zwód okazuje się skuteczny; zaskoczony przeciwnik najpierw traci rezon, potem równowagę i zostaje zepchnięty do głębokiej defensywy.
To wszystko odbywa się w niemal całkowitej ciszy; tłum przypatruje się w milczeniu, a psy nawet nie warczą. Jak czworonożni bohaterowie powieści Jacka Londona wolą mordować w skupieniu. Nawet biało-brązowy – choć leży – to siedzi cicho. Przygnieciony przez rywala, który wgryzł mu się w fałdę na karku, rozpaczliwie próbuje się wydostać. Na próżno. Biały, zaparłszy się wszystkimi łapami w klepisko, pieczętuje jego los.
A tak na Mirdata jest szybki.
– Ile psów straciłeś przez te wszystkie lata?
Szybki, wręcz nieuprzejmy.
– Ile mi zdechło? – pyta Mirdat, drapiąc się po głowie.
Nieuprzejmy i bezlitosny.
– Nie, ile twoich ukochanych psów padło ci podczas walk?
Bezlitosny, ale całkowicie nieskuteczny.
– Żaden. To nie są walki na śmierć i życie. Te psy to nasz skarb. Nikt ich nie zabija.
Afganistan to nie Meksyk. Sag-i-dziangi to nie „Amores Perros”. Islam traktuje psy jako zwierzęta nieczyste, ale w Azji Środkowej ta zasada nie dotyczy owczarków, które pojawiły się przy tamtejszych pasterzach 4,5 tysiąca lat przed Mahometem. W kurhanie w Ałtyn Depe na terenie dzisiejszego Turkmenistanu archeolodzy znaleźli datowaną na XL wiek przed naszą erą glinianą figurkę psa. Przycięte uszy i charakterystyczna sylwetka mówią same za siebie – to owczarek środkowoazjatycki, jedna z najstarszych ras na świecie. Pierwszy przyja-ciel człowieka. O jego mądrości i oddaniu krążą legendy. Szakan gnał przez step, by zaalarmować ludzi, że jego pan zachorował. Ulbars uratował z pożaru stado koni. Bezimienny zdechł z głodu, bo przestał jeść ze wstydu, że nie uratował swego stada przed watahą wilków.
Wieczorem Tygrys zje zupę z trzykilogramową wkładką mięsną. Rano będzie biegał pod górę z opiekunem, dostanie jajko z mlekiem, odpocznie i znów pobiega. Jego pan dba o niego. Nie tylko dlatego, że to najlepszy pies w Kabulu, nie tylko dlatego, że kosztował astronomiczne osiem tysięcy dolarów, i nie dlatego, że sto dola-rów trzeba wydać na jego miesięczne utrzymanie. Tygrys ma dobrze, bo zapracowali na to jego starożytni przodkowie.

Właściciel biało-brązowego daje znak, że chce przerwać pojedynek. Do psów podbiega chłopiec z konewką, polewa je wodą i zaczyna się rozdzielanie rywali. Nie jest proste. Biały nie zamierza jeszcze kończyć i kłapie zębami na lewo i prawo. Obaj właściciele przypłacają to pokiereszowanymi rękami. Sądząc po liczbie szram, narażają się na równi ze swoimi psami. A nawet bardziej, bo biały i jego rywal krwawią tylko symbolicznie.
– Natychmiast poznasz, że twój pies ma dość pojedynku – mówi Mirdat. – Zaciska zęby i warczy. Głucho, jednostajnie. Zabierasz go i liczysz na szczęście za tydzień. Te psy muszą walczyć. Zawsze walczyły.
Tygrys jest młody, ma nie więcej niż pięć lat. Wygra jeszcze wiele walk, zanim przejdzie na emeryturę. A emerytura owczarka w Afganistanie to prawdziwe eldorado: wikt, odpoczynek i prokreacja. Bo stare psy to najlepsze reproduktory. Tylko pozazdrościć.

Rafał Kostrzyński
„Przekrój” 02/2009