Zjem "happy meat" albo w ogóle!
W artykule "The truth about 'British' pork... that comes all the way from a Polish factory farm" brytyjski dziennikarz opisuje swoje przerażenie, kiedy dowiedział się, że jego ulubiona potrawa z martwej świni może być efektem wielkoprzemysłowej hodowli w barbarzyńskim kraju zwanym Polską. Prywatne śledztwo zaprowadziło go na polskie fermy należące do Smithfield. Opisał co widział (lub co mu wspomniany w artykule Marek Kryda opowiedział) i nie zapomniał o radach co ma w takiej sytuacji począć brytyjski wrażliwy świniożerca:
"What then is the consumer who cares about animal welfare to do? The best thing is to buy from a butcher who sells meat from locally-reared pigs"
Tak oto po raz kolejny okazuje się, że najlepszą rzeczą, jaką można zrobić, jest wspieranie rodzimego, tradycyjnego rzeźnictwa. Od walczących ze Smithfield'em w Polsce rodaków spod znaku animal welfare również to słyszałem: "giń przepadnij Smithfieldzie, sami wiemy, jak mamy zabijać!".
Niejaki Richard Guy, hodowca-tradycjonalista żyjący ze śmierci brytyjskich świń, powiedział:
"I love pork and bacon. I'm an unashamed carnivore, but if I can't be sure that my meat was raised humanely, when I'm abroad then I'm a vegetarian".
Czyli powiada: "Zjem "happy meat" albo w ogóle!" To wybierz w ogóle! Wychodzi (znów?) na to, że dla mięsożerców prawdziwą przeszkodą w przejściu na dietę wegetariańską jest istnienie hodowli, które - również za sprawą organizacji zajmujących się zwierzętami - promowane są czymś w rodzaju "Delektuj się mięsem bez poczucia winy". Pozwólcie, że zapytam za Kasią:
Czy da się podmiotowo traktować zwierzęta równocześnie korzystając z produktów ich eksploatacji? Czy da się traktować zwierzęta z szacunkiem zachwycając się walorami smakowymi ich ciał? Jaki związek istnieje między ochroną zwierząt, a zawożeniem ich do rzeźni?
"What then is the consumer who cares about animal welfare to do? The best thing is to buy from a butcher who sells meat from locally-reared pigs"
Tak oto po raz kolejny okazuje się, że najlepszą rzeczą, jaką można zrobić, jest wspieranie rodzimego, tradycyjnego rzeźnictwa. Od walczących ze Smithfield'em w Polsce rodaków spod znaku animal welfare również to słyszałem: "giń przepadnij Smithfieldzie, sami wiemy, jak mamy zabijać!".
Niejaki Richard Guy, hodowca-tradycjonalista żyjący ze śmierci brytyjskich świń, powiedział:
"I love pork and bacon. I'm an unashamed carnivore, but if I can't be sure that my meat was raised humanely, when I'm abroad then I'm a vegetarian".
Czyli powiada: "Zjem "happy meat" albo w ogóle!" To wybierz w ogóle! Wychodzi (znów?) na to, że dla mięsożerców prawdziwą przeszkodą w przejściu na dietę wegetariańską jest istnienie hodowli, które - również za sprawą organizacji zajmujących się zwierzętami - promowane są czymś w rodzaju "Delektuj się mięsem bez poczucia winy". Pozwólcie, że zapytam za Kasią:
Czy da się podmiotowo traktować zwierzęta równocześnie korzystając z produktów ich eksploatacji? Czy da się traktować zwierzęta z szacunkiem zachwycając się walorami smakowymi ich ciał? Jaki związek istnieje między ochroną zwierząt, a zawożeniem ich do rzeźni?