Posty: 73
Dołączył(a): 24 maja 2009, o 14:16
"To wszystko przez weganizm!"
Nie chciałam zaśmiecać tego forum niezbyt konstruktywną rozmową, a szczególnie poświęcać temu cały wątek, ale w końcu nie mogłam się powstrzymać. No to ponarzekajmy sobie na tych okropnych mięsojadów, to może nam się humor poprawi i będziemy mieli większą ochotę na bardziej efektywne działania.
Ostatnio byłam na wycieczce szkolnej w Hiszpanii i nauczycielka powaliła mnie takim oto tekstem:
- Zauważyłam, że jesteś najmniej opalona ze wszystkich dziewczyn. Zastanawiam się, czy to z powodu twojej diety.
Tak, oczywiście, brakuje mi wszystkich składników odżywczych, więc moja skóra nie ma nawet siły się opalać. Wyjaśnienie tej zagadki okazało się znacznie prostsze: byłam jedyną osobą na wycieczce, która nie widzi nic pięknego w przypalonej słońcem, czerwonej i schodzącej skórze. Tak więc nie siedziałam godzinami w miejscu wystawiając twarz do słońca, a nawet - o zgrozo! - używałam nietestowanego na zwierzętach kremu z filtrem. Ale oczywiście i tak wszystko przez dietę.
Podobne ciekawe tezy słyszę niemal codziennie. Kiedy przyznaję się do mojej dużej wady wzroku, zaraz ktoś jest przekonany, że to przez weganizm. To nic, że oczy zepsuły mi się w czasach, kiedy jeszcze zajadałam schabowe. Kiedy mam zły dzień i nie mogę się skupić w szkole albo źle pójdzie mi klasówka, też zdarza mi się usłyszeć, że to z braku mięsa - a jak zdarza się to wszystkożercy, to nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, że przyczyną może być dieta. Jak jest mi zimno, to przez weganizm. Jak bolą mnie nogi, to przez weganizm. Jak się nie wyśpię, to przez weganizm. Jak się zdenerwuję, to przez weganizm. Jak jestem za spokojna, to też przez weganizm.
Szkoda, że nie działa to w drugą stroną, pozytywne rzeczy nigdy nie są spowodowane dietą. A przepraszam, zdarza mi się usłyszeć, że jestem szczupła dzięki weganizmowi (jest w tym o tyle prawdy, że nie jadam większości słodyczy. Śmiem jednak twierdzić, że zamiłowanie do aktywności fizycznej, wrodzona niechęć do tłustych potraw, zwyczaj niejedzenia tuż przed snem i niezła przemiana materii też mają w tym swój skromny udział). Natomiast sukcesy szkolne, dobra kondycja, w miarę silne mięśnie, wyjątkowo duża odporność na choroby, długie i zdrowe włosy i tak dalej to kwestia szczęścia, ewentualnie pracy. Ale jak tylko coś mi nie wyjdzie, zaraz pojawi się samozwańczy dietetyk, który zaleci mi mięso, ryby, albo mleko.
Czy Wam też zdarzają się takie sytuacje? I czy wkurzają Was tak samo, jak mnie?
Ostatnio byłam na wycieczce szkolnej w Hiszpanii i nauczycielka powaliła mnie takim oto tekstem:
- Zauważyłam, że jesteś najmniej opalona ze wszystkich dziewczyn. Zastanawiam się, czy to z powodu twojej diety.
Tak, oczywiście, brakuje mi wszystkich składników odżywczych, więc moja skóra nie ma nawet siły się opalać. Wyjaśnienie tej zagadki okazało się znacznie prostsze: byłam jedyną osobą na wycieczce, która nie widzi nic pięknego w przypalonej słońcem, czerwonej i schodzącej skórze. Tak więc nie siedziałam godzinami w miejscu wystawiając twarz do słońca, a nawet - o zgrozo! - używałam nietestowanego na zwierzętach kremu z filtrem. Ale oczywiście i tak wszystko przez dietę.
Podobne ciekawe tezy słyszę niemal codziennie. Kiedy przyznaję się do mojej dużej wady wzroku, zaraz ktoś jest przekonany, że to przez weganizm. To nic, że oczy zepsuły mi się w czasach, kiedy jeszcze zajadałam schabowe. Kiedy mam zły dzień i nie mogę się skupić w szkole albo źle pójdzie mi klasówka, też zdarza mi się usłyszeć, że to z braku mięsa - a jak zdarza się to wszystkożercy, to nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, że przyczyną może być dieta. Jak jest mi zimno, to przez weganizm. Jak bolą mnie nogi, to przez weganizm. Jak się nie wyśpię, to przez weganizm. Jak się zdenerwuję, to przez weganizm. Jak jestem za spokojna, to też przez weganizm.
Szkoda, że nie działa to w drugą stroną, pozytywne rzeczy nigdy nie są spowodowane dietą. A przepraszam, zdarza mi się usłyszeć, że jestem szczupła dzięki weganizmowi (jest w tym o tyle prawdy, że nie jadam większości słodyczy. Śmiem jednak twierdzić, że zamiłowanie do aktywności fizycznej, wrodzona niechęć do tłustych potraw, zwyczaj niejedzenia tuż przed snem i niezła przemiana materii też mają w tym swój skromny udział). Natomiast sukcesy szkolne, dobra kondycja, w miarę silne mięśnie, wyjątkowo duża odporność na choroby, długie i zdrowe włosy i tak dalej to kwestia szczęścia, ewentualnie pracy. Ale jak tylko coś mi nie wyjdzie, zaraz pojawi się samozwańczy dietetyk, który zaleci mi mięso, ryby, albo mleko.
Czy Wam też zdarzają się takie sytuacje? I czy wkurzają Was tak samo, jak mnie?