Co do pierwszej kwestii - fakt, ciężko się z Tobą nie zgodzić. W rzeczywistym rolnictwie, raczej nie ma miejsca na sentymenty i wolę konia. Skoro nie jesteśmy w stanie zaakceptować jego woli, z racji ekonomicznych (gdyby np koń wstał lewą nogą i stwierdził, że dziś nie pracuje i raczej wolałby nam dać z kopyta, niż dać się zaprząc), to nie może być mowy o współpracy.
Czyli skoro już ustaliliśmy, że nie może być współpracy, nawet w przypadku małego gospodarstwa, to wychodzi na to, że prace gospodarcze nie będą wegańskie - nawet nie wychodząc od z góry założonego abolicjonizmu. Wegańskie - czyli mające na względzie dobro i wolę (chce / nie chce), konia.
Muszę przyznać, że nie było mi łatwo się z tym pogodzić, nawet wymyśliłem dość abstrakcyjny przykład, kiedy mamy np jakieś stare narzędzia rolnicze i rozsypujący się traktor, który można by spróbować zapuścić, gdyby koń się rozchorował - ale to jednak bez sensu. Może w kwestii starego konia dałoby się coś jeszcze zrobić - gdyby mógł go zastąpić przy pracy nowy i stary odszedłby z tego świata, zanim zrobiłby to młody koń. Gdyby rolnik mógł sobie pozwolić na utrzymanie starego, niepracującego konia...
Ale to chyba nie znaczy, że rolnikom, którzy jeszcze muszą używać koni w pracach gospodarskich (bieda/trudny teren) i mają jakąkolwiek wrażliwość, będziemy mówili, by szli do miasta po wegańską pracę, albo sobie odpuścili? I tak jest im wystarczająco ciężko. Może warto byłoby to akurat przemyśleć. Tym bardziej, że już sama wrażliwość w życiu na wsi, to raczej nie jest przystosowawcza cecha. Może dlatego te tematy są tam takie drażliwe.
Co do jazdy konnej - ok, nie jestem w stanie się nie zgodzić z Tobą. Wiem, jak wygląda ta rzeczywistość. Przyznam, że świadomość tego jest bolesna, teraz, gdy spojrzałem na to z innego punktu widzenia. Niby wcześniej też o tym myślałem, ale wybitnie selektywnie, niestety. Może, gdybyśmy mogli się z koniem precyzyjnie komunikować... Fakt, może i są jeźdźcy, którzy dbają o swoje konie, używają tzw technik naturalnych, może są tacy, którzy nie posuwają się do sadyzmu. Ale przecież już samo narzucenie swojej woli jest zaprzeczeniem podmiotowości konia. A niech mi ktoś pokaże jeźdźca, który nie założy siodła koniu, gdy ten pokaże, że nie ma na nie ochoty. Zakładając, że się nie boi, oczywiście. To trochę jak religia. Albo dyktatura, jeśli ktoś woli bez ateistycznych wtrętów. Ludziom nawet nie przyjdzie do głowy, że cały ten interes jest po prostu zepsuty, już u samych założeń.
Już lepiej rozumiem abolicjonizm. Dzięki za tą naukę
. Nie przyszła łatwo.