faf napisał(a):cała nasza cywilizacja, wszystkie albo ogromna większość jej produktów, wyrosły z eksploatacji innych gatunków (również eksploatacji zwierzęcia zwanego człowiekiem) ...
Tak. I jak ktoś kiedyś powiedział: to, że amerykańskie drogi zbudowali niewolnicy nie oznacza, że abolicjoniści nie powinni nimi jeździć.
Pytanie tylko, czy chodzi nam o własny purytanizm, czy o faktyczne dobro innych istot. Żelatyna w winie. Ok. Wino mogę zrobić swoje własne. Czy jednak ktoś hodowałby świnie dla żelatyny, gdyby nieopłacalna stawała się produkcja mięsa i skór? Nie sądzę...
Im głębiej w las, tym więcej drzew. Jeśli ktoś zaczyna wnikliwie szukać
śladów zbrodni, to je znajdzie, pytanie tylko w której warstwie, na jakiej głębokości. Wydaje mi się, że wiedza o tym jak zbudowany jest świat jest ważna, chociaż ta akurat prawda - o cierpieniu, kosztem którego żyjemy, nie jest łatwa do przyjęcia. Musi jej towarzyszyć coś, co sprawi, że nas nie przytłoczy (ktoś może powiedzieć: skoro nie mogę zaradzić problemowi do końca, w ogóle nie będę próbował), a innych nie odrzuci (weganizm nie powinien być frustracją na bazie tego, czego nie można zjeść, wypić, naprawić). Może tym czymś jest umiejętność ustawienia priorytetów, zwykły rozsądek, nie wiem jak to nazwać.
W tym poście napisałem tak (przepraszam, jeśli kogoś drażni, że cytuję samego siebie, ale po to piszę, żeby było napisane i do wykorzystania):
gzyra napisał(a):Podoba mi się określenie weganizmu, którym posługuje się The Vegan Society:
"The Vegan Society (...) seeks to exclude, as far as possible and practical, all forms of exploitation of, and cruelty to, animals for food, clothing or any other purpose."
Zwracam uwagę na określenie "tak dalece, jak to możliwe i praktyczne (wykonalne)". Jest po prostu pewna granica wnikliwości, za którą zaczyna się paranoja. The Vegan Society określa weganina jako kogoś, kto stara się żyć bez eksploatacji zwierząt ("tries to live without exploiting animals, for the benefit of animals, people and the planet"). Nie tyle żyje bez dokładania się do tej eksploatacji, a stara się żyć. Po prostu dlatego, że inaczej się nie da.
Jack Norris, jeden z założycieli Vegan Outreach
powiedział:
"I think it is important that vegans make the meaning of the word "vegan" to focus on avoiding the products that obviously/reasonably lead to animal suffering so that people will understand that it is not about personal purity but rather reducing suffering."Myślę też, że jako weganin nieświadomie spożywam wiele produktów odzwierzęcych, o których ktoś nie raczył wspomnieć na opakowaniu, bo były to produkty śladowe...
Niestety nie dotyczy to tylko produktów spożywczych. Zawsze podaję taki przykład: papier. Do jego produkcji używa się kleju kostnego. Wszyscy korzystamy z papieru, a nawet drukujemy na nim ulotki zachęcające do weganizmu.
Wszystko zaczyna się i kończy na spożywaniu mięsa. To jest największe zło, po ograniczeniu którego można by mówić o kroku w przód. Reszta staje się sztuką dla sztuki, choć też odrzuca mnie informacja, że nawet cholernego wina już nie będę mógł popijać, bo sorki, ale nie stać mnie na butelkę wegańskiego za 60zł i więcej.
Pijam czasem wino i nawet, jeśli wybieram takie oznaczone jako "suitable for vegetarians" (mają sporo takich w Warszawie w
Marks&Spencer), pewnie piję takie, które w procesie produkcji otarło się o żelatynę/albuminę/karuk/kazeinę (do wyboru). Wciąż nazywam się weganinem. Powinienem to zmienić?