Post 1 lut 2010, o 14:21

"Los Buntownika" część 2.Kontynuacja poniedziałkowego cyklu

ObrazekJako, że książka "Los Buntownika" Marka Griksa jest już skończona i poprawiona, korzystając z życzliwości stron: http://www.positi.blogspot.com , http://www.cia.bzzz.net (?) , http://www.pl.indymedia.org , http://www.anarchista.org , http://www.czsz.bzzz.net , http://www.neurokultura.pl oraz forów: http://www.wegetarianie.pl/XForum.html , http://an-arche.pl , http://www.forumveg.pl , http://forum.empatia.pl i innych (jeśli chcielibyście dołączyć do tej listy dajcie znać !) kontynuujemy co poniedziałkowy cykl publikowania najciekawszych rozdziałów książki. Ponadto w każdy wtorek w audycji "Polonia Aktywna" będziemy czytać ją w formie słuchowiska dla tych co czytać nie mogą lub wolą posłuchać.

PS:Wciąż szukamy wydawcy, który by chciał się zająć jej papierową wersją.

więcej informacji, fragmentów etc. na positi.blogspot.com

O to część druga. Miłego czytania !!!

WSTĘP FILOZOFICZNY
Wstęp ten powstał po to, by wyjaśnić jakie przyczyny mną kierowały by napisać tę książkę. Uważam, że to bardzo ważne wiedzieć co właściwie ludzi pcha do działania.
Pierwszymi przyczynami, w zasadzie prawie wszystkiego co staram się robić w życiu, a więc także napisania tej książki, jest chęć czynienia Dobra, pragnienie zmieniania świata na lepsze, a także wola niesienia Dobrej nowiny, czy jak to tam zwał. Myślę, że wiecie o co mi chodzi.
Bo jeśli chodzi o mój punk(t) widzenia to prawdziwe szczęście mamy dzięki czynieniu Dobra. Znam to z doświadczenia, które postaram się przekazać również w tej książce. Najlepiej gdy Dobro jest czyste, nieskażone, nie oczekujące na cokolwiek w zamian. Do tego ostatniego doszedłem dopiero ostatnio, a raczej wciąż jeszcze się tego uczę. Dla początkującego pisarza ciężko jest zrezygnować z zapłaty, szczególnie, jeśli chce by pisanie stało się jego pracą.
Ciekawe jednak, że coś prowadzi mnie w ten sposób, że pierwsze wydanie fragmentów mej książki będzie drukowane za darmo. Uważam za duży sukces, że na początku, by wyczyścić, choć trochę me Dobro z oczekiwań na coś w zamian, zrezygnowałem z budowania mojego Ego. W tym celu zamiast długiego imienia i nazwiska na okładce będzie widniało tylko nieużywane na co dzień artystyczne pseudo.
Według odwiecznego prawa natury, wszystko, co dajemy w życiu potem do nas wraca. Nic w przyrodzie nie ginie. Za każdym razem gdy czynimy Dobro dostajemy nagrodę właśnie tu i teraz, a nie tylko w obiecanym niebie po śmierci. Może się to przejawiać w satysfakcji z wykonanego dobrego uczynku, dobrego samopoczucia, czy, jeśli już bardziej materialnie patrząc, wdzięczności wspomożonej osoby, czy też jej wynagrodzenia. Jednak nie powinniśmy się skupiać na tych dwóch ostatnich, materialnych, czy egocentrycznych przyczynach Dobra, ponieważ „zanieczyszczamy” wówczas intencje naszych działań. Lepiej by tym co pcha nas do działania była Miłość do wszystkiego, całej naszej planety, każdej żywej istoty czy rośliny. Wybaczać nawet naszym wrogom – to właśnie tego uczy nas Jezus: kochać bezinteresownie wszystkich – to chyba istota wierzeń wszystkich dobrych ludzi. Każde nawet nasze najmniejsze Dobre działanie, zmienia nas, a zarazem cały świat na lepsze. I nieprawdą jest to co mówią niektórzy, „Po co się wysilać i tak świata nie zmienisz”, bo gdyby nie te starania Dobrych ludzi może już dawno by nas tu nie było. „Nie zmienię świata?”. Co za bzdura? Wystarczy tylko spojrzeć na tych, co czynią Dobro. Nawet gdy są najbiedniejsi materialnie i najbardziej kopani przez życie to i tak są szczęśliwsi niż ci bogaci i źli z całym swoim dostatkiem, a przy tym frustracją i z ciężkim bagażem na sumieniu. Dlatego też piszę tę książkę, by przekazać również to, czego i w jaki sposób życie mnie nauczyło. Moją receptą na szczęście jest czynić Dobro. Być Dobrym znaczy być szczęśliwym, Żyć szczęśliwym, znaczy żyć Dobrym. I nie przejmujmy się, że ideały są nieosiągalne. Ważne, że do nich dążymy. Powtórzę za Buddą Gottamą „Nie poszukuj drogi do szczęścia, to szczęście jest drogą”. Dlatego nie ważne jest gdy ktoś mi powie, że anarchia jest utopią. Nawet jeśli raj na ziemi nie istnieje to i tak warto o niego walczyć.
Jako autor tej książki mam ambicję, by stała się ona punkową rewolucją w literaturze, by pokazać, że każdy może pisać i powinien to robić, jeśli ma cokolwiek ciekawego do przekazania. Niech pisanie odżyje jako glos Dobrej nowiny. Niech stanie się naszą bronią przeciwko złemu światu. Nie każdego stać na komputer czy kamerę zaś długopis czy coś do pisania to chyba nie problem nawet w krajach trzeciego świata (choć tam niestety problemem mogą być wciąż umiejętności). Przez tę książkę chcę zachęcić wszystkich do wylewania swych myśli na papier i wydawania ich na każdy możliwy sposób. Nie zostawiajmy literatury tylko tym, którzy ukończyli po 10 fakultetów polonistyki i językoznawstwa, bo często (mam nadzieje, że nie zawsze) są oni tak już wpasowani w system, że pisanie o dobrych rzeczach już ich mało interesuje. Poza tym ich życie często (mam nadzieję, że nie zawsze) stało się tak nudne, że cóż ciekawego mogą napisać? Nic dziwnego, iż prości Dobrzy ludzie przestają sięgać po książki.
Przepraszam za tą moją, może nie do końca miłą nagonkę, ale musiałem jakoś usprawiedliwić swój prosty styl pisania. Tak naprawdę to ja bardzo szanuję studentów, szczególnie tych, którzy oparli się długiemu wpasowywaniu ich do systemu i mimo wszystko pozostali sobą.
„Ocalić od zapomnienia”. Wspomnienia są tak ważne w moim życiu, że staram się je utrwalać na każde z możliwych mi sposobów. To właśnie dlatego często ściany moich skłotów zdobią zdjęcia, plakaty z rożnych akcji i imprez. Dlatego też tak bardzo zafascynowało mnie filmowanie wszystkiego co się dookoła dzieje, dokumentowanie w ten sposób życia mego, mych przyjaciół, Amsterdamu, ruchu skłoterskiego etc. Zbieram wszelkie niezależne gazety wydawnictwa ulotki, plakaty itp. (mam cichą nadzieję, że może kiedyś na jakimś ze skłotów będę miał możliwość zorganizowania muzeum skłotingu). Dlatego też pisana jest ta książka. By przelać na papier te wszystkie przeżycia i jeszcze raz dać im odżyć gdy po raz kolejny będzie ona czytana. Także by uchwycić ten proces wiecznej przemiany w samym sobie. Bo musisz wiedzieć mój czytelniku, że niektóre rzeczy w tej książce napisałbym inaczej, niektórych bym w ogóle nie pisał, a niektórych to może nawet teraz się trochę wstydzę. Jednak publikuję je mimo wszystko, bo przecież człowiek całe życie się uczy i warto utrwalić jakoś ten proces, chociażby dlatego by coś z tych błędów wyciągnąć, a nie o nich zapominać. Wspomnienia są jedną z niewielu rzeczy, które kolekcjonuję. Są one bardzo ważne w moim życiu. Nie jest to może do końca dobre, ale taki już (jeszcze) jestem. Są dla mnie jedyną rzeczą w życiu, którą warto zbierać, której nikt nam nigdy nie zabierze, która zawsze będzie z nami. Gdy wszystko przeminie, zostaną wspomnienia, które będą stale nam przypominać, że się to życie przeżyło. I choć czasem ciężko było, czasem nawet okrutnie, to potem jest przynajmniej co powspominać i nie zamieniłbym tych wspomnień na żadne wygody i skarby tego świata.
Żyj ciekawie + żyj dobrze = żyj szczęśliwie.
Jedyna historia w jaką wierzę jest ta, którą przeżyłem.
Piszę książkę, bo mnie to cieszy. Raduje mnie to, bo czuje, iż jest to jakiś sposób na zmienienie tego świata na lepsze. Czynienie Dobra jest moim motorem, jest źródłem radości w moim życiu.
Kocham moją córkę, moją kobietę i psa, bo czuję że to jest Dobre. Spełniam się gdy daję im całego siebie i staram się by moja Miłość była jak najlepsza i jak najczystsza. Staram się dać im szczęście i dzięki temu otrzymuję szczęście. Te trzy kobiety są najważniejsze w mym życiu. Całą resztę staram się robić dla nich, a przez to także oczywiście dla ludzi, zwierząt, roślin i całego świata. Z miłości, z potrzeby czynienia Dobra leczymy, filmujemy, pomagamy w skłotowaniach, by ludzie mieli gdzie mieszkać, chodzimy na demonstracje, akcje, sadzimy drzewa, staramy się żyć ekologicznie, robimy program w radiu, by o tym wszystkim opowiedzieć. Cieszy mnie to wszystko, bo czuję, iż jest to Dobre, a że moje życie, chociaż czasem trudne, to i tak uważam, że jest dużo bardziej wartościowe niż tych, co uczestniczą w wyścigu szczurów po pieniądze.
Czasem wyobrażam sobie niebo jako miejsce gdzie będę miał czas na robienie tych wszystkich rzeczy, na których teraz nie mam czasu. Robię tyle rzeczy na raz, tak jak z tą książką, że ciężko przychodzi mi je skończyć. W głowie mam tyle fajnych projektów, pomysłów, że niestety czasem muszę być wybiórczy i zrezygnować z niektórych. Często nie mam czasu na doskonalenie mych „dzieł” jak np. tej książki. Na szczęście nie jestem perfekcjonistą i jestem dumny z tego co stworzyłem takim jakim jest. Na poprawianie błędów tej książki znajdę czas pisząc następną, którą z kolei poprawiał będę w następnej, i tak dalej, i tak dalej. Tutaj nie mam czasu, bo to nie niebo, a tylko ziemia. Nie mam czasu, bo zawsze staram się mieć czas dla moich najbliższych, później dla ludzi, zwierząt, dla Matki ziemi...
Mógłbym rzec, że nie mam czasu dla siebie, ale to nieprawda, bo przecież gdy pomagam innym zapracowuję na moje, nasze szczęście.
Niczym w niebie czuję się w porównaniu do tych snobów, którzy żyją w iluzji, że jak zapłacą za nowy samochód, za piękny dom, „miłość”, wakacje na Kanarach, skok na bandżi czy heroinę to ich życie stanie się bardziej interesujące czy lepsze. To tylko iluzja, ułuda, bo tak naprawdę szczęścia kupić się nie da. Gdy próbujemy zastąpić je dobrami materialnymi po chwili sztucznego zachwytu, ekstazy, nadchodzi pustka, którą znowu ślepo staramy się wypełnić. Błędne koło uzależnienia toczy się dalej i po raz kolejny wypełniamy ją krótką ułudą. Poszukujemy coraz to mocniejszych wrażeń pogłębiając się coraz bardziej w bagnie niespełnienia. W ten sposób skupieni na zaspokajaniu swego ego, zamiast uzyskania szczęścia, pogłębiamy jedynie naszą frustrację. Ja za darmo czyniąc Dobro otrzymuję tyle atrakcji i szczęścia, że nie muszę ich „kupować”. Taką drogę wybrałem i jestem na niej szczęśliwy, dlatego też poprzez tę książkę staram się Wam pomóc w (jak mi się wydaje) Dobrym wyborze dla nas wszystkich.
Kolejnym powodem, dla którego piszę jest promowanie kultury, w której po części się wychowałem. Jest ona tak różnorodna, że nie da się jej określić jednym słowem. Niektórzy nazywają ją punkową, niektórzy sceną niezależną, albo ruchem skłoterskim, czy anarchistycznym, albo też po prostu wolną społecznością. Jakkolwiek by to zwał jest to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie mnie w życiu spotkały i jestem bardzo szczęśliwy, że mimo odmienności i trudności wszedłem w to i do dziś w tym stoję dobrze się z tym czując. Nie wszystko opiera się tu na pieniądzach czy własności. Są tu wartości większe niż chciwość, zazdrość i chęć posiadania, które to chcą zawładnąć światem (dlatego może coraz bliżej do zagłady). Te wartości to prawdziwa miłość, prawdziwa równość, prawdziwa wolność, (które razem tworzą prawdziwą anarchię), które należy ludziom pokazywać, przekazywać, uczyć i walczyć o nie na wszelkie możliwe sposoby. Ta książka jest właśnie jednym z moich kroków do lepszego świata dla nas, dla naszych dzieci, dla wszystkich.
Ruch skłoterski to społeczność, w którym wybrałem swe życie, z którym się utożsamiam i z którego jestem dumny. Nie jestem Polakiem, jestem Skłotersem. Nie jest to raj, ale dla mnie jest to zdecydowanie krok w tym kierunku. Oczywiście jest w tym ruchu wielu „typów spod ciemnej gwiazdy”, którzy skłoty wykorzystują do mieszkania za darmo, jako pogłębienie swojego lenistwa i imprezowania. Są nawet tacy, którzy na uczestnictwie w skłotingu robią pieniądze, władzę, czy ciężkie narkotyki. Nie o nich tutaj mówię, bo oni tylko ten ruch spowalniają i przynoszą mu najczęściej złe imię i wstyd. Chcę pisać, mówić tu o tych marzycielach, którzy to postanowili pokazać wszystkim, że potrafią budować własną anarchię, że w garstce podobnie myślących ludzi znaleźli rodzinę, która sobie bardziej ceni walkę o lepszy świat, robienie dobrych rzeczy, życie razem, niż udział w wyścigu gromadzenia. To właśnie o tych skłotersach chcę pisać, którzy porzucili wygody normalnego życia, by dać innym przykład, iż można żyć inaczej i że to właśnie czynienie Dobra czyni nas naprawdę szczęśliwymi. Ta książka ma również za cel szerzenie tego przykładu.
Dopóki wciąż istnieje nadzieja na uratowanie świata, póki dobrzy ludzie jeszcze żyją, dopóki nie wszystko jest opanowane przez pieniądz, dopóki istnieją wolne społeczności, dopóty trzeba o to wszystko walczyć. Jeszcze świat nie zginął póki my żyjemy. Może wreszcie ludzie się opamiętają i przejrzą na oczy. Mam nadzieję, iż ta książka im, Wam w tym pomoże.
Czy wiesz, że za każdym razem, gdy kupujesz coś, czego tak naprawdę wcale nie potrzebujesz, sprzedajesz samego siebie?!!
Demonstracja pod McDonaldem
Nie był bym sobą gdybym w tej książce nie opisał przynajmniej jednej z demonstracji, na których byłem. Wyjść na ulice by zaprotestować, by zamanifestować swe zdanie i osiągnąć coś w ten sposób to zawsze było i jest czymś co bardzo lubię i uważam za bardzo potrzebne w walce z zastaną rzeczywistością. Już od młodości ważniejszy był dla mnie udział w demonstracji niż dobra zabawa na koncertach. Jest tyle złych rzeczy na tym świecie, że jedną z ważnych dróg ich zwalczania jest właśnie wyjście na ulice by przekazać innym własne zdanie. „ STOP. Mi się to nie podoba. Nie zgadzam się ! Wysłuchaj mojego zdania i sam oceń czy nie mam racji !.” To właśnie tego typu działanie sprawiało, że zwykli ludzie po przeczytaniu transparentu czy ulotki podchodzili do nas i mówili : „Macie rację.” Albo jeszcze lepiej przyłączali się do nas i krzyczeli razem z nami. To była zawsze niezła nagroda dla nas lub organizatorów. Poczuć, że nie jesteśmy sami w naszej walce o Dobro tego świata. Nie najważniejsze było to czy osiągnęliśmy jakieś namacalne cele ale ważne było to, że zawsze odnieśliśmy wygraną sami w sobie. Z czystym sumieniem mogliśmy sobie spojrzeć w twarz i powiedzieć : „Ja nie jestem obojętny na zło tego świata, nie siedziałem cicho, nie poddałem się bez walki.” Jednak jeśli dzięki naszej demonstracji udało osiągnąć się jakieś bardziej konkretne, bardziej namacalne cele, to wierzcie mi: nic tak nie podbudowuje człowieka jak sukces z osiągniętego działania. Nic nie daje tyle satysfakcji i tyle radości z życia, co osiągnięcie celu poprzez swój bunt, swój sprzeciw, poprzez powiedzenie: „Stop ! Nie zgadzam się !” ( przynajmniej ja, jako punk tak właśnie to czuję).
My demonstranci możemy być także dumni, że to właśnie my jesteśmy najszybszym i największym hamulcem zła w społeczeństwie. To my tworzymy kulturę obywatelskiego nieposłuszeństwa, to nas najbardziej boją się politycy i to my zatrzymujemy ich przed zrobieniem ze wszystkich stada potulnych owieczek. Właśnie dlatego tak bardzo marzą o zwiększeniu uprawnień policji, by ich lepiej broniła przed karą za ich złodziejstwa i ku...estwa. Wszyscy protestujący mogą być również dumni z tego, iż to oni są motorem napędzającym historie w kierunku Dobra. To właśnie dzięki nim mamy ośmio, a nie szesnasto godzinny dzień pracy. To właśnie dzięki nim ta książka może zostać wydana bez cenzury. To dzięki nim nie ma już w Polsce testowania kosmetyków na zwierzętach. To dzięki nim być może świat jeszcze nie zginął i nie schylił się ku ostatecznemu upadkowi.
O tej demonstracji dowiedzieliśmy się od innego „punko turysty” - Jagody, który mówił, że zamierza jeszcze tego samego wieczoru wybić szybę w McDonaldzie przed jego hucznym otwarciem następnego dnia. Właśnie z powodu rozpoczęcia działalności miała się tam odbyć pikieta.
Następnego dnia poinformowaliśmy o manifestacji resztę naszej paczki. Niestety większość z nich była skacowana i każdy tłumaczył się zmęczeniem. Było to dla mnie trochę dziwne, że nawet taki Aryst czy Wlanek nie pokwapili się pójść. Było to dla mnie trochę żałosne, a nawet trochę mi było wstyd przed skłotersami z Ladronki, że gdy trzeba to nasza paczka jest tak mało aktywna. Niestety, alkopunki w większości tacy już są. We czwórkę: Ja, Dred, Wacek i Hilka udaliśmy się pod wskazane miejsce. Było tam już ponad 50 osób skandujących hasła, rozdających ulotki. Niektórzy trzymali transparenty, których treść jak mi się udało przetłumaczyć była oczywiście przeciw McDonaldowi. O dziwo w dużej części protestujący, tak jak my byli Polakami, co jako o narodzie świadczyło o nas dobrze. Chyba wszyscy z nich tak jak my byli „punkturystami.” Czuliśmy się tak swojsko, iż czasami nawet wśród okrzyków padało jakieś hasło po polsku. A okrzyków było dużo. Gdy tylko kończyło się jakieś jedno hasło, zaraz ktoś zaczynał następne, a wśród nich najczęstsza była piosenka: „F...ck off McDonald sialalalala. F...ck off McDonald sialalalalalala.” Jej melodia do dziś czasem obija mi się o uszy. Ogólnie to blokowaliśmy dojście do McShita, któremu przez naszą pikietę chyba g...no wyszło z hucznego otwarcia. Mimo naszego oporu kilku upartym udało się wejść. Wychodzili roześmiani, machając balonikami próbowali nam pokazać jacy to są „szczęśliwi”, że udało im się najeść mac g...nem. Ich euforie zakończył jeden z Polaków - Dryblas, który popsuł im baloniki krzycząc na nich „Juppie's scum.” Hasło to podchwyciła cała reszta przez co śmieciożercy odeszli zawstydzeni i zdegustowani.Na końcu wręczono im jeszcze ulotki. Mam nadzieję , że ta niemiła przygoda skłoni ich do nie jadania w tej ścierwodajni. Fajnie by było.
Miłym akcentem demonstracji było to, że przyszło na nią też trochę osób starszych i nie będących punkami, czego w Polsce nie spotkałem na taką skalę. Najbardziej w pamięci utkwiła mi około 40-sto letnia pani z koszyczkiem z warzywami i pieczywem, a w drugiej ręce z listewką, na której przyczepiony był kartonik z napisem : „ McMurder powoduje głód w III świecie.” To bardzo miłe, że nie tylko punki , ale także starsi ludzie rozumieją problemy tego świata i próbują im przeciwdziałać. To bardzo dobrze czuć , że nie jesteśmy osamotnieni w naszej walce o lepszy świat.
Po ponad godzinie aktywnego krzyczenia Hilka powiedziała mi :
- Griks, trzymajmy się razem, bo niebawem pikieta się zakończy.
Tylko zdążyła to powiedzieć, a jeden skłoters z Ladronki zaczął wysypywać na McShita cały worek Mcśmieci. Akcja trwała dosłownie parę sekund, bo gdy tylko zobaczyli to ochroniarze, którzy wyglądali i zachowywali się jak bastardzi, zaraz rzucili się za nim w pogoń. Nie wiem co mną wtedy pokierowało : troska i strach o to, że złapią aktywistę, którego mało co znałem ? Poczułem z nim międzyludzką, punkową solidarność ? Podobno wszyscy punkowcy to jedna rodzina ( haha!)
Wtedy się nad tym nie zastanawiałem. Był to impuls. Widząc goniących, pełnych złości ochroniarzy nie wiele myśląc zacząłem przeciwdziałać. Pobiegłem za jednym z nich i mocno kopnąłem go w dupę. Był dużo większy i szerszy ode mnie. Miał długą pałę za pasem, gaz oraz pistolet, a ja byłem taki mały i młody ( miałem dopiero 16 lat ).
Gdy odwrócił się zdziwiony, zszokowany i rozwścieczony, gdy spojrzał na mnie zabijającym spojrzeniem pomyślałem sobie : „ O ku...! Co ja zrobiłem ?!”
Przez ułamek sekundy popatrzyliśmy sobie w oczy, zszokowani i chyba trochę nie dowierzający w to co się stało, po czym najszybciej jak tylko mogłem, zacząłem uciekać z powrotem w tłum demonstrantów. Cel został osiągnięty. Uwaga ochrony została odwrócona od pogoni aktywisty, bo wszyscy zaalarmowani rzucili się na mnie. Ich wściekłość była ogromna. Już prawie udało im się wyrwać mnie protesterom i wciągnąć do McShita lecz na szczęście niektórzy zablokowali wejście. Z jednej strony trzymali i ciągneli mnie do siebie zjednoczeni, walczący o mnie demonstranci, a z drugiej zaciekli bastardzi, którzy za wszelka cenę pragnęli mnie ukarać. Nie muszę tu chyba pisać, że atmosfera była bardzo napięta ( właśnie to zrobiłem Hahaha!).
- Puśćcie go - skandował po czesku tłum
- Lepiej się poddaj , bo i tak cię weźmiemy - z tego co zrozumiałem wykrzyczał do mnie bastard. Już sobie wyobrażałem wp...ol jaki dostanę gdy dopną swego, nie mówiąc już o deportacjach i innych tego typu „przyjemnościach”.
- Czy mam zacząć strzelać ?! Mam gazówkę ! - krzyczał Fakir z Warszawy, a jakiś Czech mu odpowiedział:
- Nie, jeszcze nie trzeba.
- Zostaw mnie! Udusisz mnie!- krzyczałem, gdy ochroniarz ciągnął mnie za szyję. Chyba by mi ją urwał gdybym nie przeciwdziałał rękami. Wbijałem mu się paznokciami w ręce, a w pewnym momencie nawet zacząłem gryźć. Tak jak reszta demonstrantów, walczyłem o siebie jak tylko mogłem. Wokół starcia przybyli na pikietę reporterzy pstrykali zdjęcia z częstotliwością błysków stroboskopowych. Kto wie ? Może to właśnie oczy mediów przechyliły szalę zwycięstwa na naszą stronę. Gdyby nie one, na pewno interwencja ochrony byłaby dużo bardziej brutalniejsza. Jednak przy takiej ilości zaproszonych fotografów, bastardy musiały się liczyć z opinią publiczną.
W końcu przez upór i solidarność demonstrantów zostałem szczęśliwie wyswobodzony. Cała szarpanina trwała z dziesięc minut, lecz dla mnie wydawała się niemal wiecznością. Poczułem ogromną ulgę będąc uwolniony od napastników, szarpania, a przede wszystkim od nerwów i od niebezpieczeństwa jakie mi groziło. Szybko zostałem otoczony przez tłum, bo ochroniarze ciągle pragnęli zemsty i mogliby oraz na pewno chcieli znowu mnie złapać.
- Jeszcze cię dorwiemy ! - odgrażali się w moim kierunku
- Nic mu nie zrobicie !
- Faszystowskie świnie !
- Faszystowskie metody ! - odpowiadali im protestersi, a bastardzi jakby na potwierdzenie tych słów znowu zaczęli się z kimś szarpać. Jednak nasza solidarność była dużo większa. Dryblas i inni nie pozostawali dłużni ich ciosom. Gdy jednemu z ciuli spadły okulary, szybko zostały rozdeptane, przez bezczelnie uśmiechającą się w ich stronę Rudą.
- Co dziewczyny też bijecie ?
Rozwścieczony ochroniarz już miał ją uderzyć lecz jego kolega złapał go za rękę i palcem wskazał w kierunku wymierzonego w nich foto aparatu, który tylko czekał na tego typu okazję. Pomijając biedną dziewczynę to byłoby dobre zdjęcie. Na szczęście tym razem reporter powstrzymał przemoc.
Po raz kolejny przekonałem się jak skuteczną ochronę dają nam obecne na akcji media. Ochroniarze byli tak wściekli, iż tylko marzyli o tym by spuścić nam manto. Musieli się jednak liczyć z opinią publiczną. Dlatego ich ataki były krótkie i nic nie dawały, a do tego jeszcze tracili na tym swą twarz. Fiolka nawet nie wiem kiedy jednemu z nich ukradła drewniana tomfę, ktoś inny niespostrzeżenie wyjął drugiemu gaz, a któryś Ladronkowiec na beszczela zdjął czapkę jednemu brutalnie zachowującemu się bastardowi. Wyrzucając ją w tłum rzekł mu ironicznie:
- Uspokój się , bo już łatwiej cię rozpoznać. - Bastard był tak wściekły, że chyba chciał go zabić lecz Ladronkowiec czym prędzej schował się w tłumie. Rozwścieczeni bastardzi z trudem powstrzymywali się by nie zmasakrować nas na oczach prasy. Na szczęście byliśmy mądrzejsi i widząc jak zło eskaluje w ich oczach oraz zachowaniu w pewnym momencie zdecydowaliśmy się odejść grupą i zakończyć demonstrację. Na szczęście dla mnie i innych bez aresztowanych.
Jednak ochroniarze nie popuścili tak łatwo. Hilka, która została na starym mieście opowiadała jak Ci sami bastardzi, dwie godziny później brutalnie pobili bezdomnego za aktywny udział w demonstracji. Nie było tam już fotoreporterów więc mogli się wykazać. Sku...yny.
Jakież było me zaskoczenie gdy nazajutrz w prasie, w prawie każdym dzienniku ukazało się zdjęcie mnie szarpiącego się z ochroniarzem. W jednym nawet na pierwszej stronie. W ciągu pierwszego tygodnia w Pradze stałem się tak sławny (haha!). Miła pamiątka z mojego pierwszego samodzielnego wyjazdu za granicę.