Post 15 mar 2010, o 14:57

"Pierwsze Skłotowanie w Amsterdamie","Projekcja Na Fabryce".

"Pierwsze Skłotowanie w Amsterdamie","Projekcja Na Fabryce"-"Los Buntownika"cz.7 co poniedziałkowego cyklu

Jako, że książka "Los Buntownika" Marka Griksa jest już skończona i poprawiona, korzystając z życzliwości stron: www.positi.blogspot.com , www.cia.bzzz.net , www.pl.indymedia.org , www.anarchista.org , www.czsz.bzzz.net , http://anarchipelag.wordpress.com , oraz forów: www.wegetarianie.pl/XForum.html , http://an-arche.pl , www.forumveg.pl , http://forum.empatia.pl i innych (jeśli chcielibyście dołączyć do tej listy dajcie znać !) kontynuujemy co poniedziałkowy cykl publikowania najciekawszych rozdziałów książki. Ponadto w każdy wtorek w audycji "Polonia Aktywna" będziemy czytać ją w formie słuchowiska dla tych co czytać nie mogą lub wolą posłuchać.

PS:Wciąż szukamy wydawcy, który by chciał się zająć jej papierową wersją. więcej informacji, fragmentów etc. na www.positi.blogspot.com O to część siódma.("Pierwsze Skłotowanie w Amsterdamie" +"Projekcja Na Fabryce") Miłego czytania !!!

PIERWSZE SKŁOTOWANIE W AMSTERDAMIE
     Mimo wszystko nie chcieliśmy nic odkładać na później i niczym niezrażeni przystąpiliśmy do dzieła.
     – Nie po to przynieśliśmy tę drabinę, żeby teraz to odwlekać.– stwierdził rzeczowo Jacek.
     – My chcielibyśmy to już dzisiaj zrobić.–  stwierdziłem zdecydowany, a Janka dodała:
     – Ci z Herengrachtu cały czas nam przypominają byśmy coś zaskłotowali.
     – No to zróbmy to. – stwierdziła Dorota i przystąpiliśmy do dzieła. Wynieśliśmy drabinę, przystawiliśmy ją pod balkony i niestety okazało się, że…
     – Za krótka. – stwierdził Jacek.
     – Brakuje jakieś 2 metry. – wymierzyłem na oko.
     – Trzeba coś pod to podstawić.
     – Może lodówkę? – wymyśliła Dorota.
     – No to wstawiajmy. – powiedział Lucek i wraz z nim, Szurtem oraz Jackiem podnieśliśmy lodówkę i ku mojemu zaskoczeniu wszyscy zaczęli ją przechylać.
     – Poczekajcie przez to, że ją przechylimy zepsuje się. Lodówek nie można kłaść poziomo. – zauważyłem szybko, zanim jeszcze jej do końca nie przechylili.
     – Nie zepsuje się, bo już jest zepsuta – poinformował  mnie Lucek, więc przenieśliśmy lodówkę i położyliśmy ją poziomo. Postawiliśmy drabinę i…
     – Za krótka. – stwierdził Jacek.
     – No, jeszcze jakieś pół metra – wymierzyłem na oko.
     – Trzeba pod lodówkę podstawić palety – wymyśliła Dorota, po czym zaczęliśmy znosić i podkładać wszystkie palety. Gdy popodkładaliśmy wszystkie, znów postawiliśmy drabinę.
     – Teraz może starczy – stwierdził Jacek.
     – To kto wchodzi, by otworzyć drzwi pozostałym? –  zapytałem z obawą, by nie wypadło na mnie i z nadzieją, że ktoś zgłosi się na ochotnika. Wszyscy spojrzeliśmy na drabinę, oceniliśmy sytuację, popatrzyliśmy po sobie aż w końcu…
     – Ja wejdę – zdecydował się Jacek, a ja odetchnąłem z ulgą, bo sam bałem się trochę wejść na tę drabinę, a co dopiero na wysokości 3 piętra wdrapać się z niej na nieznany i przez to niepewny balkon. Szwagier zaczął wchodzić.
     – Tylko mocno trzymajcie drabinę.
     Jacka uwaga była zbyteczna, bo już trzymaliśmy ją naprawdę  mocno. Szwagier powoli, stopień za stopniem piął się do góry. Gdy wszedł, sięgnął do góry ręką… ale zabrakowało mu nieco mniej niż pół metra.
     – W razie, czego, to mnie łapcie – zażartował  i wszedł stopień wyżej.
     – Jejku! Jacek uważaj! - zaniepokoiła się Wanda.
     – O Boże! A jak spadnie? – zaczęła się denerwować Janka.
     – Wasze panikowanie w niczym mu nie pomoże – starałem się uciszyć dziewczyny.
     – Ja to nie mogę się na to patrzeć –  stwierdziła Janka i weszła do domu. Wszyscy się trochę  denerwowaliśmy. Jedno małe zachwianie równowagi Jacka i gościu spada. Nie miałby się nawet, czego chwycić, bo jego tułów znajdował się powyżej drabiny. W duchu modliłem się: „Boże, proszę Cię niech tylko nie spadnie, bo wtedy to będzie tragedia”. Wolałem nawet o tym nie myśleć. Jacek tymczasem z największą ostrożnością, wyciągał się najwyżej jak tylko mógł. Niebezpiecznie stawał na palcach i raz za razem wyciągał rękę.
     – Nie dam rady – w końcu zrezygnował i zszedł  z powrotem na dół – brakowało mi dosłownie 2 cm, dosłownie tyci, tyci.
     – Trzeba coś wymyślić.
     –  Ćśśśśśiii, starajcie się nie mówić  po polsku, a jak już musicie to dużo ciszej. –  słusznie przypomniał Lucek, bo przez natłok wydarzeń wszyscy już  o tym zapomnieliśmy.
     – Trzeba coś wymyślić. – powtórzyłem niemal szeptem.
     – Ja spróbuje, może mi się uda. – zaofiarował się Lucek.
     – No, ty jesteś trochę więcej niż 2 cm wyższy od Jacka. – zauważyła Dorota.
     – Tylko uważaj na siebie. – dodałem w trosce.
     – To trzymajcie mocno, żebym nie spadł.– powiedział  Lucek i zaczął wchodzić. Powoli wszedł tam, gdzie Jacek, wyciągnął się, stanął na palcach i jakoś udało mu się dosięgnąć balkonowych barierek, których od razu się też złapał. Jednocześnie podciągnął się na nich i wybił się nogami z drabiny. Nagle usłyszeliśmy trzask łamanej deski, a Lucek, będący już prawie całym tułowiem na balkonie, bardzo niebezpiecznie się zachwiał i usłyszeliśmy tylko krótkie:
     – Kur...!
     Wtedy chyba wszystkim na dole zaparło dech w piersiach. W momencie, gdy pękła poręcz, byliśmy pewni, iż Lucek spadnie. Uratował go jego spryt. Gdyby podciągając się, nie wybił się nogami niechybnie by spadł. Siła wyskoku spowodowała, że poleciał do góry, mimo, że deska, której zaufał nie wytrzymała i pękła. Sekundę leżał tak na balkonie tylko górną połową ciała podczas gdy dolna mu wciąż zwisała. Potem podciągnął najpierw jedną nogę, podparł się rękoma po czym wskoczył całym ciałem. Był już na balkonie. Dzięki Bogu udało mu się, bo było już naprawdę groźnie. Kopniakiem próbował otworzyć drzwi balkonowe, przy czym wybił szybę, przez którą potem wsadził rękę i otworzył je od środka. Gdy już wszedł do wewnątrz, wszyscy wzięliśmy rzeczy prawnie potrzebne do skłotowania po czym szybko i sprawnie zaczęliśmy je wnosić na górę. Były to materac, krzesła oraz stół. Bez tych rzeczy gliniarze teoretycznie mogliby się przyczepić o to, że chcieliśmy się włamać, a nie mieszkać. Według holenderskiego prawa, które zezwala na skłoting ten zestaw podstawowych mebli jest dowodem na to, że naszym zamiarem jest zająć miejsce, a nie je okraść. Co prawda i tak w pewnym sensie zaskłotowaliśmy te mieszkanie „nielegalnie”. Cała kamienica i tak była już do wyburzenia, a wysiedleni mieszkańcy opóścili ją nie dłużej niż miesiąc temu. Holenderskie prawo wymaga, aby skłotowany lokal był pusty i nieużywany conajmniej rok. Nasze nowe mieszkanie nie spełniało tego warunku. W związku z tym nie mieliśmy też tak zwanego kadastra, dokumentu poświadczającego jak długo mieszkanie stoi puste. Z tych powodów nie zaprosiliśmy też policji, by sprawdziła i spisała protokół o tym, że wszystko zrobiliśmy poprawnie. Kierowaliśmy się zasadą:, „Jeśli niemożliwe jest byś zrobił coś dokładnie tak jak trzeba, zrób to, chociaż najlepiej jak tylko potrafisz”. Im mniej rzeczy do których bastardy mogą się przyczepić tym lepiej.
     – No to macie fajne mieszkanko na miesiąc, może dwa. –  powiedział Lucek, otwierając nam drzwi.
     – Oby dłużej. – dodałem.
     – Kto wie? Może na dłużej. – powiedziała z nadzieją  Dorota. Gdy weszliśmy do mieszkania naszym oczom ukazał się  piękny widok. Na podłodze wykładziny, łazienka z prysznicem w białych eleganckich kafelkach, kuchnia ze zlewem, niczego sobie, dwa pokoje, jeden duży z oknami na ulicę, drugi, mały z widokiem na podwórko Agaty i sąsiadujące kamienice. Jednym słowem – REWELACJA. Spełniło się w końcu nasze marzenie. Mieliśmy swój mały skłot. Nasze szczęście nie miało granic.
     – Wielkie dzięki Lucek i Wy wszyscy. Bardzo nam pomogliście.
     – Jak my się Wam teraz odwdzięczymy? – dziękowaliśmy jeden przez drugą.
     – To jeszcze nie koniec. Trzeba teraz wstawić zamek i wszystko sprawdzić – stwierdził Lucek i wziął się za montowanie zamka, który nam wcześniej sprzedał na krechę po koleżeńskiej cenie 12 guli. Gdy my zachwycaliśmy się mieszkaniem Gdy, Szurt fachowo sprawdzał po kolei wszystkie wygody i co chwilę nas informował o nowych odkryciach:
     –  Woda jest, terma1 też i jak z gazem wszystko w porządku to będziecie mieli też ciepłą wodę.
     Co prawda niewiele wówczas rozumiałem angielski, lecz na szczęście wiedziałem o co Szurtowi chodzi i jakoś się dogadywaliśmy. By był prąd wystarczyło wkręcić tylko korki. Z tego wszystkiego zapomnieliśmy przynieść jakiekolwiek urządzenie, by sprawdzić elektryczność. Na szczęście poprzedni właściciele zostawili nam żarówki. Wkrótce Szurt podłączył nam gaz do termy, wytłumaczył mi jak ona działa oraz pokazał, gdzie podłączyć kuchenkę jak już ją zdobędziemy.
     – Taką małą kuchenkę bez piekarnika mogę  Wam pożyczyć – zaofiarowała się od razu Dorota.
     – Dzięki. W końcu będziemy mogli sobie jakoś normalnie gotować – podziękowała Janka.
     – Tylko tam jeden palnik nie działa.
     – Nic nie szkodzi. Trzy nam wystarczą.
     – No to skoro już zrobiliśmy najważniejsze, to może by choć trochę się Wam odwdzięczyć zróbmy małą parapetówę. Co Wy na to? – zaproponowałem.
     – Ja to muszę za dwie godziny spadać, ale piwka to się  z chęcią napiję – powiedział Lucek.
     – No i zapalimy nieco.
     – Pewnie trzeba opalić nową chałupę –  podchwycił me słowa Jackowski.
     – Szurt, pijesz piwo?
     – Tak, oczywiście.
     – A palisz marihuanę? 
     – No pewnie!
     – OK moment – nawet zbytecznie pytałem – to co Jacek, Ty polecisz po materiał, a ja skoczę po piwo?
     – Dobra.
     – Griks, wiesz, że nie mamy pieniędzy – cicho zwróciła uwagę Janka.
     – Jańciu, ale mamy w końcu mieszkanie. Przecież to dzięki pomocy tych ludzi. Jakże moglibyśmy się im nie odwdzięczyć?
     – Masz rację – przytaknęła mi i już głośno powiedziała – to leć po to piwo.
     Impreza była raczej symboliczna. Każdy miał jeszcze jakieś plany na dzisiaj. Ja też chciałem w tym dniu pod wieczór wyjść i pozarabiać trochę graniem. Mimo wszystko było miło i sympatycznie. Lucek pożyczył nam magnetofon do momentu jak nie znajdziemy sobie własnego. Włączyliśmy muzyczkę, piliśmy piwo, Lucek skręcił dżointa, gadaliśmy o tym i o owym. Dorota barwnie i zajmująco jak to tylko ona potrafi opowiadała nam o innych skłotowaniach. My zaś raz po raz przeżywaliśmy jak to się urządzimy na nowych włościach, co musimy jeszcze zrobić, co skołować i jak to wspaniale, że w końcu mamy własny dom. Ze względu na Szurta część rozmowy prowadzona była oczywiście po angielsku, więc za dużo nie rozumiałem, a Jacek z Wandą tym bardziej. Posiedzieliśmy tak ze 2-3 godziny i część z nas rozeszła się do własnych spraw. Ja poszedłem grać na gitarze. Imprezka była co prawda krótka, ale za to przyjemna.
PROJEKCJA NA FABRYCE
Siedzieliśmy z Pietią i Stolarzem w Parterowcu opowiadając sobie co nowego wydarzyło się w naszym życiu i jakie nastąpiły zmiany. Co rusz wspominaliśmy też i stare czasy.
     Nagle wpada Kocek i mówi nie do mnie, tylko do Stolarza :
     –  Ty, Stolarz? Może puścilibyśmy ten film u nas w barze, na tym większym telewizorze i więcej osób przyjdzie... Co ty na to??
     – Jak uważasz.
     – To zróbmy to u nas – stwierdził, a my z Janką  staliśmy i patrzyliśmy na to zszokowani. Gdy tylko zdążył wyjść nie wytrzymaliśmy i… parsknęliśmy nie powstrzymywanym śmiechem.
     – No właśnie. A co ja mam do tego? Griks, przecież ty to robisz – skomentował Stolarz.
     – Lepiej już by zrobił, jakby poprosił kogoś  by ze mną pogadał. Ha, ha!
     Zaraz potem wróciliśmy z powrotem do naszych rozmów. Gadaliśmy tak na różne tematy, aż do około osiemnastej. Wtedy niosąc wideo poszliśmy do biurowca robić tę projekcję. Specjalnie chciałem się spóźnić te 2 minutki, by nie być tam pierwszym. Norbi, który szedł z nami, otworzył nam drzwi, Janka widząc to pierwszy raz skomentowała:
     – O! Zamek wstawiliście.
     – Jak się wprowadziłem to już był.
     Gdy weszliśmy do baru okazało się jednak, że jesteśmy tam pierwsi. Nie czekał na nas ani telewizor ani nie było posprzątane. Wszędzie ciemno i ani żywej duszy.
     – To może ja ich zawołam – zaproponował Norbi.
     – No, i powiedz, żeby ktoś przyniósł telewizor.
     – Dobra – rzekł i ruszył na górę.
   Po krótkiej chwili z ciemności wyjawił się Kocek, który zaczął przestawiać beczki, a raczej rozrzucać je z hukiem. Zaraz za nim pojawił się Koszul niosący telewizor. Nagle drzwi spadły z hukiem na posadzkę a wszyscy deptali po nich przez resztę wieczoru. Najważniejsze, że przestały w końcu torować drogę, a to, że deptane mogły się w końcu połamać nie było już dla nikogo istotne. Może za wyjątkiem tego nieobecnego, do którego te drzwi należały. Po chwili telewizor i wideo zaczęły grać. Wciąż jednak brakowało kabla dzięki któremu możnaby podłączyć jedno do drugiego. Razem z Koszulem próbowaliśmy w jakiś sposób poradzić sobie za pomocą przewodu, który akurat mieliśmy, ale nie dało rady. Niestety. Koniec końców to ja musiałem iść na Parterowiec po drugi telewizor. Tym razem poszedł ze mną Koszul. Nieco już wk...ony, przyniosłem ten ciężar, a nikt nawet nie zrobił miejsca, bym go mógł postawić.
     Gdy go w końcu podłączyliśmy ukazała nam się czerwień i biel. Przy najlepszym ustawieniu ledwo pokazywał co było nagrane. Do tego co jakiś czas obraz trzeba było poprawiać ciężkim do znalezienia w świetle telewizora przyciskiem. O tym jednak dowiedziałem się w trakcie. Na szczęście mimo wszystko ktoś z punkowej publiczności oznajmił:
     – Dobrze jest! – więc już starałem się już  niczym nie przejmować i zacząłem opowiadać historie związane z obrazami przedstawianymi na taśmie.
     Zaczęło się od fali eksmisji, potem demonstracyjne skłotowanie wielkiej szkoły, a następnie bohaterska obrona na Kalenderpanden. Punki oglądały z zainteresowaniem. Tekst leciał po holendersku, a ja po polsku trochę tłumaczyłem co się dzieje na ekranie. Opowiadałem też dużo o ogólnej sytuacji skłoterskiej w Holandii. Z początku bałem się, że w pewnym momencie się zatnę i nie będę miał już o czym opowiadać. Nawet wymyśliłem sobie wyjście awaryjne z tej sytuacji:
     „Może teraz Janka o tym opowie…” (pewnie nie byłaby zadowolona z takiego wkopania). Na szczęście jednak kaseta cały czas podsuwała mi pomysły i bez żadnej wcześniejszej próby udało mi się zainteresować do końca prawie wszystkich. Nawet przy pierwszej kasecie, która była ciekawsza, wszyscy bez szmeru wysłuchali mego opowiadania. Gadając jak katarynka udało mi się w końcu dotrzeć do końca nagrań i opowieści, które zakończyłem pytając:
     – To może ktoś z Was chciałby mnie o coś zapytać? 
     – Czy długo trzeba czekać na obywatelstwo, jeśli się  z kimś ochajtnie – zapytał Seweryn.
     – Nie wiem, może z pół roku?
     – No co Ty. Przecież Marcin ile już czeka?
     – Czy jest możliwość przegrania tej pierwszej kasety? –  zapytał Wesel.
     – Możliwość zawsze jest, jeśli macie do załatwienia drugie wideo.
     – Nancy, Ty masz wideo?
     – Nie, nie mam.
     – No to nie ma możliwości.
     – Możliwość zawsze jest. Jeśli dasz mi kasetę to przegram Ci ją, ale dopiero w Amsterdamie. OK?
     – Nie, tak to nie, ale ja mam jeszcze drugie pytanie: czy znasz może Czarnego z Piły?
     – Nie wiem Stary, ja nie mam pamięci do imion i ksyw, a w Amsterdamie do tego żyje tyle Polaków.
     – Tak? Naprawdę dużo?
     – Polaków wszędzie dużo.
     – To też prawda.
     Podczas tej krótkiej rozmowy sala opustoszała i nikt, oprócz Norbiego, nie zapytał:
     – Pomóc Ci to zanieść z powrotem?
     – No pewnie. Dzięki!
     – To ja zaraz przyjdę, tylko pójdę się ubrać.
     – Dobra – i tak zostaliśmy sami.
     – Niezły klimat – stwierdziłem.
     – Weź przestań. Szkoda gadać – potwierdziła Janka – nawet Ci nie podziękowali, choć Ty im dziękowałeś za uwagę.
     – Takie życie, co poradzisz? – zakończyłem chowając wideo w reklamówkę. Gdy już mieliśmy się zbierać  przyszedł Norbi i jako jedyny nam pomógł. Nie wiem, może mi się wydaje, ale za każdym razem, kiedy odwiedzam Fabrykę czuję nieuzasadnioną niechęć od ludzi, którzy nie zdążyli mnie jeszcze poznać. Plotki widocznie szybko się rozchodzą i działają bardzo skutecznie. Nic dziwnego, skoro puszczane są z takiego źródła, które potrafiło skłócić nawet kochających się ludzi.
Zanieśliśmy telewizor i wideo z powrotem na Parterowiec. Tam zastaliśmy rodzinną atmosferę oraz gorącą obiadokolację. Kopytka zrobione przez Stolarza były wyśmienite.
     Właśnie zacząłem się zastanawiać czy dobrze zrobiłem przenosząc miejsce projekcji z Parterowca do baru, jednak Karol rozwiał moje wątpliwości pytając:
     – Wiesz czemu nie chcieliśmy żeby było u nas?
     – No czemu?
     – Bo oni jak zwykle po sobie by nie posprzątali. – wyjaśnił  Karol, a ja po raz kolejny zauważyłem podział, jaki istniał między Biurowcem i Parterowcem. Tak sobie trochę miło pogadaliśmy, Grajek pogrywał spokojnie na gitarze, a na koniec wraz z Pitią uraczyli mnie i innych skunem. Potem musieliśmy już wracać do Siedlec.
     Mimo wszystko i projekcje i cały pobyt na Fabryce uważam za dobry i nie żałujemy, że tam pojechaliśmy. Nie wiem, po co napisałem ten rozdział. Może dlatego, że koniecznie chciałem napisać coś o Fabryce,a może by wpisać się jako obiektywny obserwator do wspaniałej kroniki Stolarza, może po to by opisać nowy rozdział w mym życiu – projekcje, a może, by po prostu przełamać mój zastój w pisaniu tworząc coś na bieżąco. Nie wiem.
Na zakończenie chciałbym dodać, że jeśli ktokolwiek byłby zainteresowany zorganizowaniem tego typu wieczorku na tematy głównie zawarte w tej książce, jestem otwarty na propozycję. W przyszłości chciałbym wyruszyć w trasę po Polsce, promującą „Los Buntownika”, więc można by to jakoś pogodzić. Warto też wziąć tu pod uwagę kapelę ZBUNTOWANI oraz kolekcję filmów Spirit Of Squatters Collective z którymi także jestem związany.