Post 19 kwi 2010, o 23:50

"Klinika dla Migrantów bez Papierów"Część 10"Losu Buntownika

"Klinika dla Migrantów bez Papierów"Część 10"Losu Buntownika"


Jako, że książka "Los Buntownika" Marka Griksa jest już skończona i poprawiona, korzystając z życzliwości stron: www.positi.blogspot.com , www.cia.bzzz.net , www.pl.indymedia.org , www.anarchista.org , www.czsz.bzzz.net , http://anarchipelag.wordpress.com , oraz forów: www.wegetarianie.pl/XForum.html , http://an-arche.pl , www.forumveg.pl , http://forum.empatia.pl i innych (jeśli chcielibyście dołączyć do tej listy dajcie znać !) kontynuujemy co poniedziałkowy cykl publikowania najciekawszych rozdziałów książki. Ponadto w każdy wtorek w audycji "Polonia Aktywna" będziemy czytać ją w formie słuchowiska dla tych co czytać nie mogą lub wolą posłuchać.

PS:Wciąż szukamy wydawcy, który by chciał się zająć jej papierową wersją. więcej informacji, fragmentów etc. na www.positi.blogspot.com O to część dziesiąta("Klinika dla Migrantów bez Papierów") Miłego czytania !!!



KLINIKA DLA MIGRANTÓW BEZ PAPIERÓW
Gdy przyjechałem do Amsterdamu, jako że Polska nie była jeszcze w Unii Europejskiej, nie mogłem ani ja, ani nikt z mojej rodziny być leczonym. Moja córka zachorowała. Tak jak wielu Polaków i innych nielegalnych, próbowaliśmy wyleczyć ją sami. Nasz przyjaciel Greg powiedział nam, iż kiedyś była przychodnia dla nielegalnych, która nazywała się„Witte Jas”. Poradził, że może jak tam pójdę, to znajdę ślad za lekarzami takimi jak Zet, który wciąż gdzieś tam przyjmował. Wybrałem się pod wskazane miejsce, pytałem gdzie się dało i w końcu udało mi się znaleźć doktora Zeta. Niestety. Okazało się, że Nea potrzebuje specjalistycznego leczenia. Za te zaś jako, że byliśmy nielegalni i nie mogliśmy być ubezpieczeni, trzeba było drogo płacić. Nie było nas na to stać, bo nielegalnie pracując też płacono nam mniej niż innym. Musieliśmy z Neą powrócić do Polski i spędzić tam cały okres leczenia. Czas ten był dłuższy niż 3 miesiące. W Polsce oczywiście byłem bezrobotny, a pracy na tak krótki okres nie było nawet co szukać. W tych czasach o robotę było na prawdę trudno. Całe szczęście mogliśmy mieszkać u moich rodziców, co nie kosztowało nas dodatkowo. Na przeżycie miałem odłożonych trochę pieniędzy i wspomagała nas też Janka, która też w tym celu oraz by zarobić na swoje studia musiała zostać w Amsterdamie. Jak tylko miałem możliwość, jeździłem do Warszawy by dorobić na myjce i trochę też by odwiedzić znajomych. To, że byliśmy nielegalni kosztowało nas rozłąkę z rodziną i z tym pięknym miastem, w którym mieliśmy mieszkanie i czuliśmy się jak w domu. Polska nie jest aż tak bardzo daleko jak Afryka. Bilet dla Polaka także nie jest aż tak drogi. Gdy wyobrażam sobie, że ktoś by uzyskać leczenie musiałby wracać do dalekich kontynentów, gdzie nawet ciężko zarobić na powrót uważam to, za tym bardziej niesprawiedliwe niż nawet to co mnie spotkało. Wielu z tych ludzi nie ma nawet specjalistycznego leczenia w swych krajach, gdzie często nawet brakuje jedzenia. Wielu z uchodźców ucieka do UE z powodów politycznych i nie może wracać do swych ojczyzn. Z własnego życia wiedziałem, iż nie urodzonym w UE trudniej o pracę, za którą, bo nielegalna często otrzymywali dużo mniejszą zapłatę. W tych warunkach często niemożliwością jest opłacić zawyżone dla nieubezpieczonych koszta leczenia. Te wszystkie powody oraz najważniejszy: chęć wzięcia zdrowia mego i mej rodziny we własne ręce, potrzeba uniezależnienia się jak najbardziej jak tyko mogłem od tego systemu skłoniła mnie bym zaczął uczyć się na własną rękę medycyny. Chciałem pomóc sobie oraz takim jak ja być godnie traktowanym i niezależnym od jakichś rasistowskich, dyskryminacyjnych reguł Unii Europejskiej.
Trening pierwszej pomocy.
Gdy zobaczyłem plakat mówiący o treningu pierwszej pomocy z wyszczególnieniem leczenia w sytuacjach na demonstracjach, na których policja użyła przemocy, od razu pomyślałem, że to coś dla mnie.
Ze względu, iż mój angielski nie był za dobry, trochę się obawiałem. Właściwie to myślałem, że pewnie dużo nie zrozumiem i pewnie ucieknę zawstydzony po pół godzinie. Uczenie się medycyny, a do tego po angielsku było dla mnie wielkim wyzwaniem, a jednocześnie tym wielkim przełamaniem się jakie człowiek musi podjąć na etapie nauki języka obcego.
Na szczęście naszym nauczycielem był sympatyczny Amerykanin. Nazywał się Doc i sam też był aktywistą działającym w ruchu Street Medic ( Uliczny Medyk ), który był obecny jako pierwsza pomoc na demonstracjach szczególnie tych, na których protestujący byli narażeni na brutalność policji. Większość „uczniów” było mniej lub bardziej znajomymi mi skłotersami. Doc mówił powoli i wyraźnie. Jednym z jego pierwszych pytań było :
- Jak rozumiecie angielski ?
Gdy usłyszał ode mnie:
- Mój angielski jest słaby i może by nie spowalniać toku nauki dla całej grupy, może będzie lepiej jak opuszczę kurs. - zaproponowałem poświęcając dla dobra ogółu tę niepowtarzalną możliwość. On jednak mnie pocieszył :
- Nie przejmuj się. Zwykłem nauczać też w Gwatemali, gdzie mało kto rozumiał po angielsku. Ten trening ma dużo praktycznych ćwiczeń, do których język nie jest aż tak bardzo potrzebny. Na pewno dużo się nauczysz i nie będziesz spowalniał innych.
- OK. To zostaję. - powiedziałem ucieszony.
- Jeśli czegoś nie będziesz rozumiał, to pytaj śmiało i nie przejmuj się, że zajmie to czas. W trakcie tego kursu opowiadam wiele historii, które nie nauczają aż tak wiele. Najwyżej je będę musiał skrócić.
- Czy mogę, by sobie móc powtarzać nagrywać kurs na dyktafon ?
- Tak. Jeśli ma Ci to pomóc.
Pomagało. Uczyłem się nie tylko pierwszej pomocy ale także angielskiego. Jednocześnie musiałem przyswoić informację, jak i ją przetłumaczyć, a potem zaś zanotować czasem po polsku, czasem po angielsku. Później nagrana taśma mogła mi pomóc skorygować błędy, powtórzyć i poprawić niedomówienia. W trakcie kursu musiałem być całkowicie skoncentrowany. Po każdych zajęciach „mózg parował mi z wysiłku”. Za to nauczyłem się nie tylko wiele z medycyny ale też dużo angielskiego.
Doc był jednym z najlepszych nauczycieli jakich spotkałem na swej życiowej drodze. Atmosfera „klasy” była całkowicie luzacka i bezstresowa. Można było nam nawet leżeć jeśli tak było wygodniej. Co jakiś czas opowiadał nam dowcip lub adekwatną do tego co nauczał historię ze swego życia. Były to opowieści z wielkich masowych demonstracji w USA, na których protestujący zostali pobici przez brutalną amerykańską policję i Uliczni Medycy ratowali im życie, przed przybyciem oficjalnej służby zdrowia. O tym jak zakładali grupy Ulicznych Medyków w Gwatemalii, gdzie ludzie do służby zdrowia w ogóle nie mają dostępu. O tym jak pomagali w obszarach dotkniętych kataklizmami. Właśnie te opowiadania sprawiały, iż te ośmiogodzinne kursy ( oczywiście z przerwami ) były dużo bardziej interesujące i znośniejszsze. Był on jednym z nas, aktywistą takim jak my. Może trochę starszym i z większym bagażem doświadczenia. Był człowiekiem, którego opowieści słuchaliśmy niczym dziatwa dzieci, siedząca wokół dziadka opowiadającego barwnie historie z przeszłości. Podziwialiśmy Doca oraz to co robił. To wszystko pomagało nam mieć entuzjazm i tę dodatkową energię do nauki. Zafascynowani przy jego pomocy sami też stworzyliśmy grupę Ulicznych Medyków, która wraz z jej holenderskim odpowiednikiem EHBA (Erste Hulp Bij Action – pierwsza pomoc w akcji) towarzyszyła przy prawie każdej demonstracji organizowanej w Amsterdamie i okolicy. Wielu z nas tak jak ja nie zaprzestało na podstawach. Doc dał nam później 9 – cio dniowy kurs pierwszej pomocy dla zaawansowanych. Potem co pół roku dawał nam dwu tygodniowe kursy z akupunktury i Qi Gong.
Pomógł nam założyć klinikę dla ludzi bez papierów, gdzie raz w tygodniu pomagając ludziom głównie ze świata skłoterskiego, praktykowaliśmy to co nas nauczył. Wielu z nas nie zaprzestało na tych pierwszych krokach. Niektórzy poświęcili się studiom akupunktury. Dla mnie też raz na pół roku intensywny kurs Ulicznych Medyków oraz klinika raz w tygodniu nie były wystarczające. Gdy tylko pojawiła się okazja asystowania doktorowi Zet, skorzystałem z niej. Zachodnia medycyna nie była czymś, co bym wybrał i miałem świadomość, iż czasem jest szkodliwa i ma zbyt dużo ubocznych skutków, jednak okazja uczenia się więcej oraz idea pomagania ludziom, którzy tego potrzebowali były wystarczającymi powodami by podjąć ten kompromis. Poza tym doktor Zet był także człowiekiem, którego podziwiałem za jego otwarte serce i energię. Przyjemnością było rozwijać naszą przyjaźń i robić z nim cokolwiek.
Rozmowy w zaskłotowanym kościele
Pewnego dnia doktor Zet, sześćdziesięcioletni aktywista, z którym powoli zaczynałem się zaprzyjaźniać oznajmił mi ze smutkiem, że stracił ostatnie miejsce, w którym leczył. Stało się tak ponieważ kobieta, która mu to miejsce wynajmowała, czy może użyczała umarła, a z nowym właścicielem nie szło się dogadać.
- Trzeba szybko znaleźć nowe miejsce. - stwierdziłem
- Gadałem już z Lukasem z zaskłotowanego kościoła by tam udzielili miejsca. Powiedział, że dysponują takim miejscem lecz reszta mieszkańców musi wyrazić na to zgodę.
- Fajnie. Klinika w zaskłotowanym kościele. Nie źle brzmi.
- Haha...Tylko byśmy to miejsce dostali.
- Dostaniemy. - odpowiedziałem z nadzieją.
Nie minął tydzień, a już pukaliśmy do drzwi kościoła, by Lukas pokazał nam miejsce, z którego mielibyśmy zrobić naszą klinikę. Było to duże, wysokie pomieszczenie, w którym jak nas poinformował Lukas trzeba by wybudować ścianę dzielącą na pół. Druga połowa miała być wykorzystana jako darmowa kafejka internetowa.
- Trzeba by się zgadać któregoś dnia, zobaczyć co jest potrzebne i jakoś można by już zacząć to robić. Ja i parę innych osób stąd na pewno Wam pomożemy. - powiedział Lukas.
- No to pięknie. To miejsce jest tak duże, iż można by wydzielić jeszcze miejsce na gabinet stomatologiczny.- oznajmił z entuzjazmem Zet.
- Ale przecież nie mamy żadnego dentysty.
- Jak zrobimy miejsce, to i dentysta się znajdzie. - Powiedział Zet optymistycznie tak jakby wszystko było takie proste. Taki właśnie jest ten starszy człowiek, który nie jednego zadziwiał swym optymizmem i jakże młodzieńczą energią.
Jednak nie wszystko było takie proste jakby się wydawało. Po paru dniach Lukas zadzwonił do Zeta i powiedział, że wynikły jakieś trudności i najlepiej będzie jeśli przyjdziemy na miting domowy mieszkańców kościoła by przedstawić na nim naszą prośbę o miejsce. Jako, iż Zet , jak to on był zajęty w tym czasie, poprosił mnie, bym nas reprezentował na tym spotkaniu.
Miting odbywał się przy dużym stole zaraz przy wejściu. Było na nim około 10 osób, głównie mieszkańców, a po za tym Niko - jeden z największych radykałów jakich znam. Głównym celem spotkania , jak się okazało była ochrona przed nadchodzącą eksmisją. Miała ona nastąpić z powodu rzekomego niebezpieczeństwa zawalenia się budynku. Oczywiście było to absurdem. W grę na pewno wchodziła duża kasa , bo już samo wyburzenie takiego budynku musiało wiele kosztować. Jedną sprawę kościół już wygrał ze spekulantami. Teraz wspólnie razem zastanawiali się jakby tu dobrze nagłośnić i z której strony szukać poparcia by wygrać po raz kolejny z kłamliwymi handlarzamiu nieruchomościami. Przysłuchiwałem się temu z boku nie mówiąc ani słowa, bo cóż mógłbym rzec skoro nic nie wiedziałem. Następnym tematem były ostatnie imprezy oraz te, które miały się odbyć w najbliższej przyszłości. Tu dało się odczuć mały konflikt wewnętrzny.
Jedna dziewczyna, nazwijmy ją Karina, oskarżała Lukasa, że robi zbyt duży wjazd na imprezę i tak sponsorowaną, a do tego bardziej komercyjną, podczas gdy ona na ostatniej imprezie zupełnie nie komercyjnej wyszła do tyłu, bo poproszono ją o zaniżenie ceny.
- Jeśli Ty robisz party, to Ty ponosisz koszta i to Ty, a nie nikt inny ustala cenę biletu, tak by Ci się zwróciło.
- Zrobiłam tak , bo powiedziano mi, że nie mogę robić imprezy na skłocie ze zbyt drogim wjazdem. Niecałe dwa tygodnie później Ty robisz koncert za 5 euro i nikt Ci nic nie mówi.
- Dlatego, że na tę imprezę przyjdą ludzie z zewnątrz, którzy wiadomo, że mają więcej kasy niż skłotersi.
- Ale jeśli ode mnie wymagano obniżenia ceny, to nie dziw się, że ja wymagam od Ciebie tego samego.
- Ja ceny nie zmienię. Po pierwsze, jak już zaznaczyłem: nie mam zamiaru dopłacać. Po drugie cena jest już na plakacie, który jest już rozlepiany. Co do biednych skłotersów, to chyba normalne, że jak nie będą mieli na wjazd to po cichu będzie można ich wpuścić. Co do pieniędzy, które może zarobimy, nie mam nic przeciwko by pokryć to co Ty straciłaś. - oznajmił wspaniałomyślnie Lukas by załagodzić sytuację lecz wnioskując po minie Kariny wcale mu się to chyba nie udało.
- Jeśli skończyliście ten temat, to ja też chciałbym coś dodać na temat tej przyszłej imprezy. Gdy zobaczyłem w ASCII ten plakat, to czym prędzej go zerwałem. Krew mnie zalewa gdy widzę, że imprezę na skłocie sponsorują „Austriackie linie lotnicze”, które deportują ludzi, a Wy robicie im reklamę. Wiele osób jest tym oburzonych i nawet deklaruje bojkot jeśli będziecie dalej tak postępować. - te słowa Nika sprawiły, iż Lukas zrobił się czerwony ze wstydu i zaczął się tłumaczyć.
- Sorry, ale ja nic nie wiedziałem, że ta firma deportuje ludzi i gdybym to wiedział przedtem, to nawet bym z nimi nie gadał.
- No właśnie. W tym jest problem, że zwykle te firmy bardzo dobrze chowają swe brudy i właśnie w tym momencie używają Was by stworzyć sobie dobry, fałszywy imidż firmy wspomagającej kulturę oraz skłotersów. Także druga firma na plakacie, powszechnie wiadomo, że jest kapitalistycznym krwiopijcą, nastawionym tylko na zysk. Co do trzech pozostałych, skąd możemy wiedzieć, że nie robią jakiś brudnych gierek, o których nic nawet nie wiemy.
- No tak, ale tego nigdy nie wiadomo. Nawet jak zaczynasz coś z kimś robić nigdy do końca nie wiadomo, czy przypadkiem nie okaże się oszustem. Czasem rzeczy nie da się przewidzieć.
- Dlatego my, jako ruch skłoterski, staramy się unikać brania kasy od jakichkolwiek dużych sponsorów. Myślę że jesteśmy na tyle silni i mocni, że stać nas na więcej niż branie kasy od bogatych, którzy powszechnie wiadomo, w większości są wyzyskiwaczami. Gdy będziemy dbali o nasz wizerunek, nie splamiany kompromisami wielcy, drodzy artyści, mający jakieś pozytywne przesłanie sami będą chcieli u nas zagrać. Jak na przykład chociażby Chumbawamba na ADM-ie.
- No tak. Lecz w tym wypadku artysta i tak się zgodził grać prawie za darmo i jedynym finansowym problemem było to, by załatwić mu przelot, który jak wiadomo kosztuje. Dlatego zwróciliśmy się do „Austriackich linii lotniczych” by dostać bilet na przelot w tę i z powrotem w zamian za reklamę na plakacie. Jest to bardzo dobry raper, z politycznym przekazem i nie ukrywam, że moim marzeniem było zrobić mu koncert na skłocie. Teraz gdy słyszę, że przez pomyłkę miałbym promować firmę deportującą ludzi, na prawdę źle się z tym czuję. - powiedział zmartwiony Lukas.
- Ja też uważam tego muzyka za zajebistego gościa. Szczególnie jego fajne teksty, z którymi dużo się zgadzam. Jednak o ile jeszcze kompromis z tymi trzema firmami uważam do przyjęcia (choć nie jest to moja droga działania ) to reklamowanie firmy deportującej ludzi nie jest do przyjęcia nie tylko przeze mnie ale też przez większość skłotersów nawet jeśli chodzi o najulubieńszą kapelę.
- Może i masz rację , ale ja już za dużo pracy w to włożyłem i sprawy za daleko zaszły bym mógł wszystko odwołać. - powiedział całkowicie wku...ny Lukas opuszczając obrady.
- Poczekaj ! - zawołał za nim Niko. - Nie chcę byśmy się kłócili. Nie po to tu przyszedłem. Moim celem było uświadomić Was komu robicie reklamę i uchronić Was przed tym by ruch skłoterski Was zbojkotował, bo wtedy zostalibyście sami i to byłoby prze...ne. Ja uważam, że nie ma sytuacji bez wyjścia i ja chyba już widzę rozwiązanie.
- Jakie ? - zapytał zatrzymany w drzwiach Lukas.
- Powiedziałeś, że już dostaliście ten bilet w obie strony ?
- Dostaliśmy.
- Tego biletu nie mają prawa unieważnić. Czy oni wiedzą, że party jest na skłocie?
- Oczywiście, że wiedzą
- Z tego wynika, że zrobili Was w ch... Powszechnie wiadomo, że skłoty są bardzo przeciwne rasizmowi deportacji. Wykorzystując Was do reklamy jednocześnie zatajając fakt, że deportują ludzi, ewidentnie zagrali z Wami w kulki. Czyż nie ?
-No tak. Gdyby byli uczciwymi, przyznaliby się do tego na wstępie i by powiedzieli: „ale Wy nie będziecie nas pewnie chcieli zareklamować, bo my deportujemy ludzi.” - wtrąciłem, co o tym sądzę.
- Jednak nie na uczciwości im zależy lecz na reklamie. - kontynuował swój wykład Niko. - I jeśli oni zrobili nas w konia, to teraz kolej byśmy my ich także przekręcili. Jeśli mamy już bilet, to spokojnie możemy ich poodcinać z plakatów i nawet jakby się przyczepili, że nie dotrzymaliście umowy to można to im wytłumaczyć, że Wy plakaty zrobiliście prawidłowo jedynie ci skłotersi, co je rozlepiali poodcinali Waszą firmę, bo deportujecie ludzi.
- To brzmi jak sensowne rozwiązanie stwierdził pocieszony Lukas.
- OK. To może przejdźmy do następnego punktu spotkania. - zaproponowała. Karina.
- Ja z doktorem Zetem, który nie mógł dzisiaj przyjść potrzebujemy miejsca na klinikę dla ludzi bez papierów. Czy moglibyśmy dostać na nią miejsce w kościele? - zapytałem.
- Ogólnie to chyba tak. Zapytamy wszystkich mieszkańców. Raczej nie powinni mieć nic przeciwko. Jednak będziecie sami musieli sobie zbudować pomieszczenie.
- Lukas mówił, że w tym może pomóc parę osób z kościoła.
- Tak mamy nawet materiały. - powierdził Lukas – Jak dla mnie to moglibyście zaczynać już dzisiaj ale może warto jeszcze z tydzień poczekać dotąd aż sytuacja, co do kościoła się wyjaśni?
- Pewnie. Teraz nie ma, co zaczynać, bo cała robota może pójść na marne.
- OK. Skoro tak uważacie to poczekamy. - przytaknąłem.
- Czy ktoś chce coś dodać ?
Jako, iż nikt się nie zgłosił, przeszli do następnego punktu dzisiejszego spotkania, a mianowicie sytuacji zaskłotowanego kościoła i omówienia opcji jego prawnej obrony przed groźbą eksmisji. Jako, że by pokazać polityczne życie skłoterskiego Amsterdamu, pokrótce przedstawiłem już jedną dyskusję dodatkowo, tę trzecią, jeszcze dłuższą sobie podarujemy.
Miejsce w Hautsmie
Niestety. Rozmowy na temat otrzymania miejsca w klinice się przedłużały, aż czasem coraz bardziej wiadome stawało się, że kościół świętego Tomasza z Akwinu już nie utrzyma się długo, bo miasto zaplanowało go zburzyć i na jego miejscu wybudować socjalne mieszkania dla starszych ludzi. Wobec tego dla zaskłotowanego kościoła przyszłością była szybciej lub wolniej nadchodząca eksmisja.
Gdy Zet otrzymał wiadomość od Wista, iż możemy zrobić klinikę w Houtsmie „od zaraz” nie zastanawiając się długo szybko umówiliśmy się na spotkanie. Ulko oprowadził nas po całym miejscu i pokazał nam pokój, który moglibyśmy dostać. Houtsma wcześniej była „narzędziowym” supermarketem o tej samej nazwie. Nie było w niej za dużo gotowych pokoi, więc ludzie sami je pobudowali z dykty, dużych desek i wszystkiego, co udało im się znaleźć, a co przydało się jako materiał. My otrzymaliśmy właśnie jeden z takich pokoi po kimś kto się wyprowadził. Miał nawet piętro jednak Ulko powiedział, że on raczej by nie ryzykował wchodzenia na nie bez uprzedniego wzmocnienia. Na razie piętro mogliśmy używać jedynie do przechowywania nie zbyt ciężkich rzeczy. Oprócz wzmocnienia piętra pozostawało nam posprzątać, wstawić zamek, parę medycznych mebli, sprzęt doktora, po czym moglibyśmy się wprowadzać. Jeszcze w tym samym tygodniu zrobiłem, odbiłem i rozkleiłem po skłotach plakat informujący o godzinach przyjęć. Staruszek Zet zastanawiam się, w jaki sposób, bo nie wiem, czy ja, młody bym temu podołał, sam przywiózł bakficem meble i cały sprzęt doktorski. Barry wstawił nam zamek i od następnego wtorku klinika ruszyła.
Na początku mieliśmy pacjentów tylko z Houtsmy. Potrzeba było czasu by wieść się rozeszła. Barry przyszedł by mu opatrzyć rękę
- To chyba Ty możesz zrobić? - zapytał mnie doktor.
- Tak.
- W tej szufladzie trzymamy rzeczy pierwszej pomocy. Tu masz plastry i bandaże, tu betadinę by przeczyścić ranę. - wskazał . Umyłem ręce w pobliskiej łazience. Przy pomocy gazy wyczyściłem ranę, po czym przyłożyłem na nią drugą gazę, którą owinąłem bandażem zawijając też za kciuk tak by bandaż się nie zsuwał. Przy zawiązywaniu w taki specjalny, sprytny sposób trochę się pogubiłem ale w końcu mi się udało. Nadzorujący Zet widząc to powiedział.
- Widzisz. Potrzebna Ci praktyka to nie będziesz się mylił.
- Nie robiłem tego od czasu kursu.
- Teraz będziesz miał okazję to robić częściej. - zaśmiał się Barry, gdy ja mu sprawdzałem, czy nie ścisnąłem ga za mocno poprzez naciśnięcie paznokci i zobaczenie, czy krew do nich powraca. Mimo tego, iż nie dotknąłem rany, dla formalności poszedłem umyć ręce.
Następnym pacjentem był Johny, który przyszedł, bo skończył mu się tlen dla astmatyków. Wyjaśnił, że ma astmę i czasami potrzebuje tlenu z tego wyglądającego jak doustny dezodorant konteneru. Inaczej nie był w stanie zatrzymać ataku tej choroby, który objawiał się nieprzyjemnym, nie przerwanym kaszlem. Doktor Zet przepisał na różowej recepcie nazwę preparatu i wyjaśnił Johnemu.
- Z tą receptą możesz dostać to w aptece za darmo.
- Dzięki – powiedział uśmiechnięty Johny wychodząc.
- Ty chyba tutaj mieszkasz ? - zdążył jeszcze zapytać Zet.
- Yhmyy.
- To jak Ci się skończy możesz przyjść bez problemu.
Gdy wyszedł Zet wyjaśnił mi, że te różowe, darmowe recepty dostaje z opieki zdrowotnej.
Homeopatia
Było to pewnego razu gdy robiliśmy benefit na Ulicznych Medyków (jednocześnie ostatnie party w Dupie na Sarphatistraat), bo potrzebowaliśmy pieniędzy by opłacić przelot Doca, na następny kurs, który chciał nam dać. Gdy robiłem bimerem projekcje z tego, co nagrałem w Amsterdamie (demonstracje, akcje skłoterskie, otwieranie drzwi, manifestacje, festiwale, teatry itp.), podszedł do mnieThumb i przedstawił mi Ferrego:
- To jest Ferry, homeopata. Chciał pogadać z tobą o „Klinice Bez Papierów”.
- Ja jestem Marek Griks. Miło mi Cię poznać. - powiedziałem podając mu rękę.
- To Ty prowadzisz „Klinikę Bez Papierów” ?
- Nie. Ja jestem tylko asystentem doktora Zeta, który to jest oficjalnym domowym doktorem zachodniej medycyny i to on głównie ją prowadzi. Ja mu tylko pomagam jak tylko mogę i przy okazji się od niego uczę.
- Tu na ulotce jest napisane, że też jako Uliczni Medycy prowadzicie klinikę i leczycie ludzi
- Tak. Jestem także Ulicznym Medykiem i raz w tygodniu leczymy akupunkturą proste przypadki. Chińskiej medycyny uczy nas doktor z USA, Doc, na którego przelot staramy się zebrać pieniądze organizując ten benefit.
- I jesteście otwarci na wszystkich pacjentów ?
- Generalnie tak. Klinikę Bez Papierów reklamujemy na plakatach jako ostatnich lekarzy, którzy pozostają wierni przysiędze Hipokratesa, na którą przyrzekają wszyscy doktorzy po zdaniu egzaminów. Jak pewnie wiesz obiecuje ona, że będzie się leczyło wszystkich, którzy będą potrzebowali pomocy bez względu na zapłatę, papiery, narodowość, stan itp.
- Tak też i ja leczę.
- Niestety, dzisiejszy system zmusza lekarzy by najpierw patrzyli na ubezpieczenie, papiery, pieniądze, a dopiero potem na człowieka, czy chorobę.
- No właśnie. Dobrze, że coś robicie w tym kierunku.
- Z kliniką Ulicznych Medyków nie możemy się reklamować gdy Doca nie ma wśród nas, bo nie mamy certfykatów akupunktury. Jednak by się rozwijać musimy praktykować, a ludzie potrzebują pomocy. Leczymy więc ludzi głównie z naszego skłoterskiego środowiska, a wieść o nas wolimy by rozchodziła się bezpieczną, bo dyskretną drogą z ust do ust.
- I słusznie. Chciałbym Wam pomóc. Może mógłbym uczyć niektórych z Was homeopatii, albo może można by było zrobić homeopatyczną Klinikę Bez Papierów?
- Naprawdę ? To wspaniale. Co do reszty Ulicznych Medyków to zapytam, czy są zainteresowani nauką. Ja bardzo chętnie bym się dowiedział dużo więcej o homeopatii. Co do założenia homeopatycznej Kliniki Bez Papierów, to jaknabardziej. Im więcej pomocy tym lepiej.
- A gdzie mogłoby być na to miejsce?
- W Film Akademii na Overtoom 301 mamy pokój zdrowia, który dzielimy pomiędzy Ulicznych Medyków, Klinikę Bez Papierów, Reiki, Jogę i masaże Sziatsu. Można by wygospodarować też czas na homeopatyczną Klinikę Bez Papierów z tym, że byłoby trzeba też brać udział w opłacaniu kosztów za miejsce.
- Ja mogę jedynie ofiarować moją pomoc i wiedzę. Nie stać mnie by do tego jeszcze dopłacać.
- Z tym nie powinno być problemu. Nie wynosi to więcej niż 10 euro za miesiąc i możemy to zorganizować jak z doktorem Zetem, że ludzie płacą dobrowolne datki do słoika.
- A dużo osób przychodzi ?
- Około 5 – 7 w każdy wtorek. Tak akurat by wypełnić dwie godziny. Wcześniej organizowaliśmy to na skłocie i nie musieliśmy płacić. Klinika jednak wymaga miejsca stałego. Jako Uliczni Medycy otrzymaliśmy możliwość zorganizowania tego miejsca. Zaprosiliśmy inne grupy by podzielić koszta i obowiązki oraz by dać innym możliwość rozwijania alternatywnych naturalnych medycyn.
- To kiedy mógłbym przyjść zobaczyć to miejsce ?
- Kiedy tylko chcesz. Możesz do mnie zadzwonić pod ten numer – po czym podałem mu mój numer telefonu.
- A tak żeby zobaczyć jak działa klinika ?
- Możesz przyjść koło 16.00 gdy skończymy obsługiwanie pacjentów. Wtedy zapoznam Cię z doktorem Zetem.
Tak o to zaczęła się moja przygoda z homeopatią.Ta nauka tak mnie zafascynowała, że wkrótce zdecydowałem się porzucić akupunkturę. Wolałem się skupić na jednej dziedzinie. Nie zajdzie się daleko podążając kilkoma drogami jednocześnie. Wciąż pomagałem doktorowi Zetowi, bo było to potrzebne. Wciąż mogłem uczyć się od niego szacunku do pacjentów i innych uniwersalnych rzeczy. Zet był otwarty na jakąkolwiek medycynę naturalną. Dostrzegał skutki uboczne zachodnich leków. Kiedyś nawet powiedział.
- Gdy ja się uczyłem medycyny, na zachodzie nie było jeszcze alternatywy. Teraz jestem już za stary by się przestawić na coś innego. Pomagam jak umiem. - i tak też robił ten człowiek o złotym srecu. Często się mnie pytał, czy nie mam może jakiejś homeopatycznej alternatywy. Wiedział, iż jeśli ktokolwiek przyjdzie z ranami to będzie dobrze jak dam mu/jej Arnikę.
Jendak gdy do Kliniki Bez Papierów przyłączył pielęgniarz Dżek, stwierdziłem, że za ciasno dla nas trzech i poszedłem swoją drogą.
Farry na początku uczył mnie homeopatii przynajmniej raz w tygodniu. Później przez pewnien okres mieszkał u mnie w domu. Wówczas miałem okazję pobierać nauki całymi dniami. Gdy się wyprowadzał dał mi 36 podstawowych leków o potencji 30 CH i powiedział:
- Znasz już podstawy homeopatii klasycznej. Możesz leczyć lekkie przypadki. Te ciężkie jeszcze nie. Z tymi zawsze dzwoń do mnie.
Dalej uczył mnie przynajmniej raz na tydzień. Odbił mi książkę którą napisał. Były w niej charakterystyki psychologiczne podstawowych homeopatycznych leków. W pewnym momencie mi oznajmił:
- Nauczyłem Cię podstaw homeopatii klasycznej. Dalej musisz uczyć się sam. Poprzez praktykę, czytanie ... Tu daję Ci książkę, którą sam napisałem. Są w niej charakterystyki psychologiczne podstawowych leków. Czytaj ją, studiuj „Materię Medica” i praktykuj. Gdy nie będziesz czegoś wiedział, będziesz miał wątpliwości, pytania albo przypadek będzie za cięzki, zawsze możesz do mnie zadzwonić.
I tak też już zostało. Ferry kiedyś powiedział:
- To pudełko z lekami i twa wiedza`o homeopatii mogą się okazać twymi najlepszymi przyjaciółmi.
Coś w tym było, bo gdy byłem w jednym z najgorszych załamań mojego życia, nic mnie tak nie podniosło na duchu jak dawka spotencjowanej soli morskiej ( Natrum Muriaticum ).
Był czas gdy rozwieszałem wszędzie mój numer telefonu, na umówione spotkanie oferując ludziom homeopatyczną Klinikę Bez Papierów. Ogólnie znajomi wiedzą, że leczę homeopatią. Najbliższą rodzinę leczę tylko homeopatycznie i dzięki temu żyjemy bardzo zdrowo od lat nie trując się żadnymi antybiotykami. Poprzez to, iż dawka leku homeopatycznego nakierowuje nasze ciało by samo się uzdrowiło czynimy naszą odporność silniejszą, a nie słabszą jak w zachodniej medycynie.
Czasem po pomoc przychodzą znajomi i wtedy też staram się jak mogę. Ma ukochana kiedyś się zapytała:
- Dlaczego nie pójdziesz na studia by zdobyć papier i móc robić to oficjalnie ?
Główną rzeczą, którą chcę w życiu robić, która daje mi najwięcej satysfakcji, w której jestem najlepszy (nie mylić najlepszy wśród ludzi lecz sam w sobie ) jest pisanie. Na tym chcę się w życiu skupić. Tę umiejętność chcę pielęgnować i rozwijać. Pisanie jest moją drugą po miłości pasją. Aktywizm, rodzina podpierają je i wchodzą w ich skład. Homeopatia jest moim zainteresowaniem, jednym ze sposobów by pomagać sobie, rodzinie i innym. Jednak zdecydowałem się odsunąć ją troszeczkę na bok. „Można być klaunem wielu sztuk, a mistrzem żadnej” mawia moja ukochana, a ja w tym całkowicie się z nią zgadzam. Pisaniem mam marzenie leczyć cały świat. By dokonać tego homeopatią, musiałbym być drugim Hahnemanem. Oczywiście wciąż, w miarę możliwości leczę tych, co potrzebują pomocy.