Post 25 sty 2010, o 14:51

"Los Buntownika" - rozpoczęcie co poniedziałkowego cyklu

Nareszcie !!! Książka "Los Buntownika" Marka Griksa jest już skończona i poprawiona... Korzystając z życzliwości stron: http://www.positi.blogspot.com , http://www.cia.blogspot.com , http://www.pl.indymedia.org , http://www.anarchista.org oraz forów: http://www.wegetarianie.pl/XForum.html , http://an-arche.pl , http://www.forumveg.pl , http://forum.empatia.pl i innych (jeśli chcielibyście dołączyć do tej listy dajcie znać !) zaczynamy co poniedziałkowy cykl publikowania najciekawszych rozdziałów książki. Ponadto w każdy wtorek w audycji "Polonia Aktywna" będziemy czytać ją w formie słuchowiska dla tych co czytać nie mogą lub wolą posłuchać. Zanim zaczniemy ważny komunikat:

Brakuje jeszcze wciąż wydawcy . Jednak by nie zwlekać dłużej wydajemy ją sami w internecie. Lada dzień będzie dostępna do ściągnięcia jako plik pdf. Wciąż jednak szukamy wydawcy, który by chciał się zająć jej papierową wersją. Być może nawet możemy zainwestować w nią parę groszy. Naszą część "zysków" chcielibyśmy przeznaczyć na działalność skłotu Rozbrat. Za jakąkolwiek pomoc dziękujemy !!!

więcej informacji, fragmentów etc. na positi.blogspot.com

O to pierwsza część. Miłego czytania !!!
Obrazek
okładka do "Fragmentów" wydanych przez "Red Rat" i "Polonię Aktywną"
Spis Treści
Wstęp ostateczny. 1
WSTĘP FILOZOFICZNY 2
Pierwsza Akcja Bezpośrednia 5
Demonstracja pod McDonaldem 7
Kara za wolność 10
POCZĄTEK KAPELI ZBUNTOWANI 14
PAPRYKA RATUJE MI ŻYCIE 15
Skłoting w Polsce w latach 1998-2000 16
Brutalny napad policji 17
POCZĄTKI SPOKOCHATY 25
FOOD NOT BOMBS 26
POŻAR W SPOKOCHACIE 31
NARODZINY SZCZENIAKÓW 33
STRASZNA PODRÓŻ 39
PIERWSZE SKŁOTOWANIE W AMSTERDAMIE 43
OBRONA KALENDERPANDEN 46
HOLENDERSKI PAŃSTWOWY RASIZM 52
ZJEDNOCZONA EUROPA – FASZYSTOWSKA GRANICA 75
PROJEKCJA NA FABRYCE 79
PSY SKŁOTERSKIE NAJMĄDRZEJSZE – PSY SKŁOTERSKIE NAJWIERNIEJSZE 81
KLINIKA DLA NIELEGALNYCH 84
Rainbow festiwal 91
Miłość 94

Wstęp ostateczny.
Napisałem już „wstępik”, w którym wytłumaczyłem me błędy i zachęciłem do krytyki. Napisałem także „wstęp filozoficzny”, w którym opisałem motywy powstania tej książki. Przyrównywując je do powodów także mej innej działalności. Przyszedł czas by napisać „wstęp ostateczny” tuż przed wydaniem książki. Opowiem w nim pokrótce o czym jest książka „Los Buntownika” i co chciałbym przez nią wyrazić.
To książka pisana od czasu do czasu przez okres ponad dziesięciu lat. Taki przygodowy pamiętnik. Opisuje migrację z małych Siedlec do dużej Warszawy, a potem do holenderskiego Amsterdamu. Opisuje też „migrację” z zbuntowanego, czasem pijanego punka do świadomego, trzeźwo myślącego ojca, ekologa i aktywisty. Od błędów młodości poprzez często bolesne doświadczenia, przygoda po przygodzie obnażam swe życie, opisuję mą drogę, która czasami po wybojach zaprowadziła mnie aż tutaj. Szczerze do bólu opisuję nawet najgorsze błędy z obawą, że niektórzy mogą się śmiać lub zbyt boleśnie skrytykować. Wierzę jednak, że mnie zrozumiecie, iż dostrzeżecie, co chciałem przedstawić Wam swą postawą. Teraz jestem dumny z tego gdzie dotarłem. Nie doszedł bym nigdzie gdybym nie odważył się popełniać pomyłek. To takie usprawiedliwienie samego siebie (ha!)
„Los Buntownika” przedstawia prawdę taką jaką widzę w danym momencie. Jest to książka anty systemowa. Nie mieści się w szufladki ludzkich postaw oraz jakichkolwiek „izmów.” Przez to uczy tolerancji każdego kto po nią sięgnie. „Los Buntownika” ma dobre intencje. Poprzez opisywanie prawdy ma nadzieję wzbudzić w czytelnikach refleksję i zmianę swego życia na lepsze. Poprzez opisy momentów i miejsc pięknych, poprzez zapierające dech w piersiach przygody często pełne przemocy policji i brutalności państwa czy rasizmu europejskiego staram się obudzić Was z letargu byście otworzyli swe oczy i tym razem inaczej spojrzeli na świat. To jedna z moich cegiełek w jego ulepszanie. Ktoś kiedyś zauważył, że dzisiejsza młodzież nie ma autorytetów. Tą książką chciałem zachęcić młodych ludzi by zawsze byli sobą, nie bali się żyć ciekawie, zawsze starali się być dobrymi. Co prawda czasami było ciężko jednak w ten sposób osiągnąłem szczęście i niczego nie żałuję. Tym wstępem otwieram tę książkę „Los Buntownika”, a zarazem zamykam jakże ciekawy okres w mym życiu.
Pisanie kontynuuję w książce „Życie Aktywisty”, która chyba tak jak me życie jest bardziej dojrzała, filozoficzna, świadoma, szczęśliwa i pozytywna. Już dziś zapraszam do czytania fragmentów na naszych stronach http://www.positi.blogspot.com gdzie także możecie pooglądać nasze filmy, plakaty, gdzie możecie posłuchać naszego radia + masa innych już nie naszych wiadomości na tematy dla nas ważne w miarę możliwości jak najbardziej pozytywne.
Marek Griks
Pierwsza Akcja Bezpośrednia
Za ulicą na której mieszkałem, jakieś nie całe sto metrów od nas rósł rząd pięknych, starych wierzb i buków. Niektóre były tak wysokie, prawie jak nasze czteropiętrowe bloki. Kiedyś były one dla nas niczym drugi dom. Codziennie po budzie, gdy tylko przyszedł czas latania po dworze, szliśmy na nasze drzewa spędzać tam czas na różnych ciekawych zabawach. Były one naszą bazą, ostoją gdzie czuliśmy się bezpiecznie, beztrosko, a czasami nawet bezkarnie. Gdy byliśmy na górze tylko od nas zależało, czy damy tam komuś wejść czy też depcząc mu po palcach mu to uniemożliwimy. Z wysokości mogliśmy obserwować całą okolicę sami pozostając nie zauważeni. Rzadko kto spogląda do góry by obejrzeć drzewa. Poza tym na wysokości 3 – 4 – go piętra całkiem nieźle zasłaniały nas liście. Zawsze musieliśmy być ostrożni, bo jeśli ktoś by spadł, wtedy byłaby tragedia.
Któregoś dnia między naszymi blokami, a naszymi drzewami robotnicy zaczęli robić szeroką, czteropasmową ulicę. Robili przy tym dużo hałasu i rozkopali teren. Ogólnie nikomu z nas się to nie podobało, ale nikt nas o zdanie nie pytał. Zamiast fajnych terenów do zabawy jakiś debil zafundował nam hałaśliwą, śmierdzącą i niebezpieczną ulicę.
Któregoś dnia wracając z budy zobaczyliśmy coś co nas bardzo oburzyło.
- Kur...a! Patrzcie! Nie ma tego grubego drzewa! Pierwszy zauważył Kozik.
- Wycieli je sku...yny ! - Stwierdził Loleks.
- Jak oni mogli wyciąć tak stare drzewo ? Przecież to zabytek przyrody ! Nie mają szacunku ? - mówiłem oburzony.
- Zabytki przyrody mają zielone tabliczki. - poinformował Kozik, co skwitowałem:
- Eee tam tabliczki. Takich drzew jak tamto nie ma za wiele. Widziałeś kiedyś takie grube drzewo ?
- Może było chore ? Pamiętacie ? Przecież jedna gałąź była spruchniała.
- No.
- A chore drzewa się wycina. – Kozik naprawdę wierzył że dorośli mieli rację.
- Ono nie było całe chore, a miało tylko jedną chorą gałąź. Nie zabija się człowieka gdy skaleczył się w palec lecz się go leczy, tak jak to drzewo. - wytłumaczyłem mu jak tylko mogłem najlepiej, co skwitował w końcu:
- Eee tam, ja to się na tym nie znam.
- Wiecie co ? Mi to się wydaje, że to drzewo wycieli dlatego, bo budują tę przeklętą ulicę - stwierdził poważnie Loleks.
- No co ty ? Przecież to drzewo stoi tutaj, a ulica ma biegnąć tamtędy.- nie dowierzał Kozik.
- A ja myślę, że to całkiem możliwe. Z niektórymi dorosłymi to nigdy nic nie wiadomo. Zawsze coś im może przeszkadzać.
- No żeby tylko naszych nie ruszyli. - wyraziłem obawę
- No ! - Loleks uniósł pięść i dopowiedzieliśmy jeden przez drugiego:
- Niech tylko spróbują !! - Kozik na potwierdzenie rzucił kamieniem w kierunku spychaczy. Złość ogarniała nas już na samą myśl o zniszczeniu naszych drzew przez maszyny. Tak byliśmy do nich przywiązani. Tak bardzo ważna była to część naszego podwórka. Baza. Miejsce, gdzie tylko my mogliśmy wejść, gdzie mogliśmy siedzieć niezauważeni, sami mając na oku cały teren. Było to jedno z ostatnich miejsc gdzie tak bardzo czuliśmy kontakt z przyrodą. Dlatego też nie wracaliśmy do domów w dobrych humorach. Ogarnęły nas obawy o nasze miejsce.
- Ja nie wiem, po co oni budują tę ulicę? - wyraziłem swe zdenerwowanie.
- No. Teraz nasi rodzice pewnie będą nam pozwalać się bawić tylko do ulicy. - zauważył Loleks.
- I tak będziemy wychodzić.- stwierdził Kozik, a my potwierdziliśmy.
- No pewnie, że będziemy.
- Tylko hałas przez robienie tej ulicy.
- Nawet wyspać się dobrze nie można.
- I tak będzie jeszcze przez pół roku.
- Albo jeszcze dlużej.
- Nigdy nic nie wiadomo. - w takich nastrojach wracaliśmy do domów. W duchu przeczuwaliśmy to najgorsze : że jednak nam wytną nasze drzewa. I tak też się niestety stało. Któregoś dnia wracając ze szkoły w miejscu gdzie stało najdorodniejsze z nich, zobaczyliśmy pustkę, a na ziemi pocięty już martwy pień.
- Sku...e ! - nasz krótki komentarz doskonale wyrażał naszą złość, rozczarowanie i gniew nas, młodych ludzi skierowany na dorosłych, którzy nie pytając nikogo o zgodę zniszczyli coś, co tworzyło się jeszcze za nim oni się urodzili. Tego piękna natury nie zastąpi żadna pie...na ulica, choćby nie wiem jak tłumaczyli, iż jest im potrzebna. Nie jednemu z nas zakręciły się łzy w oczach. To co nastąpiło potem wyszło zupełnie samo z siebie. Wogóle tego nie planowaliśmy. Ekologia i jakiekolwiek działania z nią związane były jeszcze mniej popularne niż teraz. O punku wówczas też jeszcze nic nie słyszeliśmy, więc kto tam mógł wiedzieć o jakiejkolwiek akcji bezpośredniej. Wypłynęło to prosto z naszych serc, z naszej złości i chęci zemsty, odegrania się na mordercach drzew, jak ich nazywaliśmy. Nie było w tym żadnej ideologii. Zrobiliśmy tak, bo tak czuliśmy, że tak właśnie trzeba. Było to szczere, impulsywne działanie młodych dzieciaków. Kozik nie mógł dzisiaj wyjść na dwór, więc bawiliśmy się dzisiaj tylko ja i Loleks. Najpierw bawiliśmy się w piasku przyszykowanym pod budowę ulicy, lecz gdy zapadł zmrok do głów wpadł nam dobry pomysł :
- Ty, Loleks. Patrz tam stoi spychacz, który rozwalił nam nasze drzewo !
- Tak ?! To ten na pewno.
- Tak ten. Buli nie był dzisiaj na dwóch pierwszych lekcjach i widział jak te drzewo rozwalali.
- No. Przecież od niego dowiedzieliśmy się , że je zniszczyli.
- No, tak.
- Zresztą, nawet jak to nie ten sam, to przecież on też jest ich własnością. On też robi tę ich przeklęta ulicę.
- No, prawda.
- To chodźmy najpierw go obejrzyjmy - po czym podeszliśmy jak gdyby nigdy nic i zaczęliśmy oglądać spychacz. Zastanawialiśmy się jakby go tu zepsuć.
- Widzisz tę rurę wydechową na masce ? -zapytał Loleks
- No, ślepy nie jestem.
- Jak nasypiemy do niej piachu, to bedą musieli rozkręcać cały silnik i bardzo ciężko będzie im go uruchomić z powrotem.
- Ty, może poczekamy jeszcze trochę aż się bardziej ściemni ? - zaproponowałem.
- Nie, no co Ty ? Zaraz matki będą nas wołać do domów.
- Musimy się śpieszyć - ponagliłem i z uporem oraz zapałem młodych łobuziaków zabraliśmy się do psucia. Piachu nasypaliśmy gdzie się tylko dało. Gdy tak beztrosko dokonywaliśmy dzieła zniszczenia podbiegli do nas starsi koledzy i od razu zobaczyli co jest grane.
- Ty, Królik. Pa, małolaty spychacz psują!
- Uuuu ! Teraz to będziecie mieli przerypane !
- Nie wiecie, kur..., że mój stary pracuje w tej firmie ?
- No, a teraz się o wszystkim dowie, Ha ha ha !
- Chyba nie będziecie kapusiami? - zaczął wątpić w ich słowa Loleks.
Jednocześnie była to inteligentna prośba, by nas nie wkopywali. Ślepy jednak dalej próbował nas zastraszyć.
- A co Ty se wyobrażasz, że będziesz psuł w mojego ojca firmie spychacz, a potem mój stary będzie mniej przez Ciebie zarabiał, a Ty se będziesz dalej psuł. - gorzej jeśli mówił to serio.
- Ja to na waszym miejscu to bym zaraz ten piach z powrotem wybierał. - powiedział Królik i obaj czmychnęli tak szybko jak się pojawili.
- Co myślisz, że poskarżą ? - zapytałem z obawą.
- Nie, no co Ty ! Znam Ślepego. Nie jest kapusiem.
- Ja nie wiem. Mam nadzieję.
- Ściemnia się. Wracajmy do domów. Co tam będziemy się martwić na zapas. - pocieszył Loleks i poszliśmy zmęczeni naszą akcją.
Następnego dnia spychacza zabrała ciężarówka, a drzewa mogły dalej rosnąć. Szkoda, iż tylko dwa dni dłużej, bo wkrótce pojawił się drugi spychacz. My jednak byliśmy dumni nawet z tych dwóch krótkich dni. Najważniejsze było to, że oni też musieli zapłacić słoną cenę za zniszczenie naszych drzew. Następnym razem mieliśmy nadzieję, że zauważą, iż destrukcja przyrody nie wszystkim się podoba i może kosztować więcej niż się to z początku wydaje.
Dzień po naszej akcji gdy wracaliśmy ze szkoły Loleksa zaczepił robol.
- Mam cię. To ty zepsułeś spychacz ?!
- Jaki spychacz ?! Panie, odczep się pan ! - udawał zdziwionego Loleks.
- Ślady twoich korków są wszędzie wokół spychacza. Nie wyprzesz się.
- Panie, teraz w korkach chodzi co drugi piłkarz. U nas w bloku nawet Pawłowski też ma korki. -Loleks wciskał kit robotnikowi o osobie, która nie istniała.
- A ten Pawłowski to kto ?
- A to taki trochę dziwny typ. Myślę, że on mógł nawet to zrobić.
- To powiesz mi jak będzie tędy przechodził. Dobra ?
- Dobra - odparł Loleks i wszystko na szczęście dobrze się skończyło.