Post 6 paź 2010, o 09:01

Puszcza Białowieska

Empatia została poproszona o podpisanie dwóch dokumentów:
- Apelu do Ministra Środowiska w sprawie utworzenia strefy ochronnej zwierząt łownych w otulinie Białowieskiego Parku Narodowego (Pracowni Na Rzecz Wszystkich Istot)
- Inicjatywy Ustawodawczej w sprawie zmiany zapisów w ustawie o ochronie przyrody (wspólna inicjatywa wielu organizacji)

Konsultujemy te sprawy, raczej poprzemy Inicjatywę, mamy wątpliwości do apelu. Może dyskusja na ten temat pomoże podjąć decyzję. Na pierwszy ogień wstawiam artykuł z dzisiejszej Polityki:

Wołanie na puszczy

Podczas polowania w Puszczy Białowieskiej przez pomyłkę zastrzelono żubra. Stare puszczańskie drzewa przerabiane są na meble i zapałki. Państwo nie radzi sobie z ochroną ostatniego pierwotnego lasu Europy. Dlatego obywatele rozpoczęli akcję: „Oddajcie parki narodowi”.

JOANNA PODGÓRSKA

Żubr został zabity na terenie nadleśnictwa Browsk podczas indywidualnego polowania. Myśliwy pomylił ważącego blisko tonę byka z dzikiem. Według prawa łowieckiego myśliwy tylko wówczas ma prawo nacisnąć spust, gdy jest w 100 proc. pewien, do czego strzela. Bywa różnie. Zginęło zwierzę będące pod ścisłą ochroną. Teren Białowieskiego Parku Narodowego to azyl. Tam polować nie wolno. Ale w otulinie parku już tak. Ambony stoja niemal przy samej granicy. Wystarczy, że zwierzę wystawi za nią głowę i może dostać kulkę. Dyrektor BPN Małgorzata Karaś już dawno alarmowała, ze to nie do przyjęcia, bo polowania maja bezpośredni wpływ na stan fauny w pierwotnej puszczy, a postępowanie osób, które na to pozwalają, określiła jako absurdalne i nieprzyzwoite. W 2008 r. wysłała do Ministerstwa Środowiska wniosek o utworzenie strefy ochronnej zwierząt łownych. Do tej pory czeka on na podpis ministra.
W tym roku ekolodzy postanowili zadziałać inaczej. Przez cały okres rykowiska, na który miejscowe nadleśnictwa zaplanowały polowania dewizowe, patrole Pracowni na rzecz Wszystkich Istot przeszkadzały myśliwym. Początkowo przypominało to harcerskie podchody, bo łowczy poruszali się po lesie terenówkami, a ekolodzy głównie rowerami. Dość szybko udało się jednak zlokalizować prawie 80 ambon i akcja zaczęła być skuteczna.
- Wstawaliśmy o trzeciej nad ranem i o świcie byliśmy pod kwaterami myśliwych, patrolowaliśmy okolice ambon i nęcisk - opowiada Radosław Ślusarczyk.
- Udało nam się zakłócić kilkanaście dewizowych polowań, tak że nie padł żaden strzał. Na ambonach wieszaliśmy angielskojęzyczne informacje dla myśliwych, że znajdują się na cennym przyrodniczo terenie chronionym.

Okazy za dewizy

Piotr Wawrzyniak, starszy specjalista ds. łowiectwa w Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Białymstoku, uważa, ze sytuacja, do której doprowadzili podczas ostatniego polowania ekolodzy, może zniechęcić do naszego kraju zagranicznych myśliwych, którzy już teraz postrzegają Polskę jako kraj trudny dla tego typu turystyki. Według jego relacji zagraniczni myśliwi, którzy zapłacili za prawo uczestnictwa w ostatnim polowaniu poważne sumy i nastawili się na obcowanie z pierwotną przyrodą, przeżyli zawódi rozczarowanie. Byli zdegustowani. Ekolodzy, wchodząc na oznakowane ambony przeznaczone wyłącznie do użytku służb leśnych, sprawiali, że myśliwi nie mogli skoncentrować się na pierwotnym celu.
Według Jarosława Krawczyka, rzecznika Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych, część polowań odbyła się bez przeszkód, ale podczas innych myśliwi z Danii i Niemiec ponieśli straty finansowe, bo nie pozyskali spodziewanych trofeów. - Myśliwi zagraniczni szukają w naszym kraju warunków. których nie mogą już spotkać na swoim terenie, i są za to wstanie zapłacić znaczne sumy - tłumaczy Piotr Wawrzyniak. - jeśli zachodzi potrzeba odstrzału, to właśnie dla nich przeznacza się szczególnie atrakcyjne polowania i okazy. Polskich myśliwych najczęściej po prostu na to nie stać. Według niego akcje ekologów mogą wpływać na poszczególne polowania, ale nie na stan gospodarowania pogłowiem zwierząt w dłuższej per-
spektywie.
- Oczywiście, że nie będziemy wiecznie ganiać się z myśliwymi po krzakach - przyznaje Radosław Slusarczyk. - Potrzebne są rozwiązania systemowe. Skoro nasze ministerstwo nie jest wstanie ich wprowadzić, zwróciliśmy się o pomoc do Komisji Europejskiej, bo przecież puszcza to obszar Natury 2000.
Ministerstwo twierdzi, że nie ma w tej chwili sensu wprowadzać nowych rozwiązań prawnych, bo trwają prace nad poszerzeniem Parku Narodowego. Problem w tym, że trwają one od dobrych 10 lat.Ostatnie poszerzenie Parku Narodowego z 8 do 16 proc. obszaru puszczy miało miejsce w 1996 r. za rządów Włodzimierza Cimoszewicza. - Znaleźliśmy informację, że za czasów króla Władysława IV Cimoszewiczowie byli wpisani w dokumentach jako królewscy strażnicy puszczy - wspomina dziennikarz Adam Wajrak. - Premier mógł wtedy zrobić więcej, ale cieszyliśmy się, że zrobił cokolwiek.

Jajaml W ministra

W 1998 r. powstał rządowy Kontrakt dla Puszczy, który przewidywał, że do 2000 r. zostanie ona objęta całkowitą ochroną, a samorządy lokalne dostaną w zamian milionowe dotacje na pomoc rozwojową. Nic z tego nie wyszło. Antoni Tokarczuk, minister środowiska w rządzie Jerzego Buzka, został obrzucony jajami na spotkaniu z lokalną społecznością. Rząd nie tylko wycofał się z Kontraktu. W 2000 r. zmieniono ustawę o ochronie przyrody tak, ze do powstania czy poszerzenia obszarów Parków Narodowych nie wystarczy opinia lokalnych samorządów, potrzebna jest ich zgoda. Od 2001 r. nie powstał w Polsce żaden nowy park narodowy. Samorządy skutecznie blokują utworzenie Mazurskiego Parku Narodowego i rozszerzenie Białowieskiego.
Od ochrony przyrody bardziej liczą się interesy lobby łowieckiego i drzewnego. Ostatni naturalny las Niżu Europejskiego przerabiany jest na meble, deski, zapałki i na opał. Co roku pozyskuje się tu 100 tys. m sześc. drewna (w ostatnim roku 80 tys.), choć zdaniem ekspertów bezpieczna ilość to 30 tys. m sześc. To z pewnością wystarczyłoby na potrzeby miejscowej ludności.
Zbyt mała cześć puszczy jest chroniona, by zapewnić ciągłość procesów przyrodniczych i zachować charakter pierwotnego lasu. Z powodu nadmiernej eksploatacji Białowieski Park Narodowy stracił prestiżowy dyplom Rady Europy. W uzasadnieniu napisano, że sam park
jest co prawda zarządzany prawidłowo, ale problem stanowi sposób gospodarowania puszczą poza jego obszarem. Drzewa cięte są nawet w rezerwatach. I od lat nie daje się z tym nic zrobić.
W ubiegłym roku próbował minister Maciej Nowicki. Powstał kolejny Kontrakt dla Puszczy. Ministerstwo Środowiska uruchomiło Białowieski Program Rozwoju. W zamian za to, że połowa puszczy wejdzie w obszar Parku Narodowego, a pozostała będzie restrykcyjnie chroniona (wycinka tylko na potrzeby miejscowych), samorządy Białowieży, Narewki, Hajnówki i kilku gmin ościennych miały dostać 150 mln zł. Dla porównania budżet Białowieży to około 7 mln zł. Pieniądze miały być przeznaczone na oczyszczalnie ścieków, termoizolację budynków, odnawialne żródła energii. Do porozumienia jednak nie doszło. Lasy Państwowe nie zaakceptowały ograniczenia wycinki do poziomu rekomendowanego przez ekspertów, a samorządy zgodziły się na powiększenie Parku Narodowego tylko o niewielki i trudno dostępny obszar, w większości objęty już ochroną rezerwatową.
- Na obu stronach sporu ciąża legendy - tłumaczy ekolog Zenon Kruczyński. - Po stronie rządowej legenda ministra obrzuconego jajami, a po stronie miejscowych legenda o dziadku, który na rowerze wiózł smolinę, czyli kawałki żywicznej sosny na podpałkę, i strażnicy parkowi mu ja zabrali. Ludzie się boją. Trzeba jasno powiedzieć, że poszerzenie Parku nie odetnie im dostępu do runa leśnego, drewna opałowego czy leśnych dróg.
Żywe muzeum ewolucji
Dziś ministerstwo mówi o objęciu obszarem parku 35 proc. terenu puszczy i znów obiecuje miliony dla samorządów. Ale wobec ich weta jest bezradne. A może ono dotyczyć nie tylko terenów prywatnych i gminnych, ale także należących do Skarbu Państwa. Polskie prawo traktuje sprawę tak, jakby ochrona Puszczy Białowieskiej była problemem lokalnym. A nie jest. Prof. Tomasz Wesołowski, wieloletni badacz puszczy, kierownik Zakładu Ekologii Ptaków na Uniwersytecie Wrocławskim i przewodniczący Europejskiej Unii Ornitologicznej, tłumaczy, że dla biologii Puszcza Białowieska ma takie znaczenie jak teleskop Hubble'a dla astronomii czy laboratorium CERN dla fizyków doświadczalnych. "Wycinając Puszczę Białowieską, tracimy laboratorium biologiczne warte miliardy dolarów; żywe muzeum ewolucji” - alarmuje.
Największe polskie organizacje ekologiczne uznały, że nie sposób dalej akceptować sytuacji, gdy jedna gmina może decydować o zachowaniu dziedzictwa przyrodniczego, unikatowego w ska-
li Europy i świata. Powstał Obywatelski Komitet Inicjatywy Ustawodawczej, który przygotował projekt korekty prawa i w ramach akcji "Oddajcie parki narodowi" zbiera pod nim podpisy.
- Gdy w 2000 r. zmieniano przepisy, cała klasa polityczna myślała w kategoriach, że ochrona przyrody oznacza blokadę rozwoju - tłumaczy Adam Wajrak, jeden z inicjatorów projektu. Padały hasła: Tatry dla Polaków, nie dla świstaków, odwoływano dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego Wojciecha Gąsienicę-Byrcyna, bo oponował przeciwko olimpiadzie w Tatrach. Zapisano wówczas w ustawie, że dyrektorów parków narodowych można odwołać bez żadnych konsultacji i podania przyczyn. - Swoją drogą, nie pamiętam, by któregoś zwolniono, bo źle chronił przyrodę. Zazwyczaj chodzi o konflikty z samorządami. Nasz projekt w gruncie rzeczy oznacza powrót do sytuacji z lat 90. - tłumaczy Wajrak.
Zmiany mają być dwie. Pierwsza odbierałaby samorządom prawo weta przy tworzeniu i powiększaniu parków narodowych. Zamiast ich zgody, wystarczyłaby opinia. Druga wzmacnia po-
zycję dyrektorów parków narodowych. Odwołując ich, minister środowiska musiałby zasięgnąć opinii Państwowej Rady Ochrony Przyrody i podać powód zwolnienia. Aby projektem zajął się parlament, trzeba zebrać 100 tys. podpisów. Według szacunków jest ich do tej pory ok. 35-40 tys. Akcja potrwa do listopada.
Minister środowiska prof. Andrzej Kraszewski z jednej strony przyznaje, że taka zmiana ułatwiłaby tworzenie parków i stworzyła proste narzędzie pozwalające chronić przyrodę, z drugiej jednak twierdzi, że skoro w negocjacje z samorządami włożył już tyle pracy i czasu, warto je zakończyć w istniejących ramach prawnych. Twierdzi, że porozumienie jest na finiszu, papiery leżą na stole gotowe do podpisu. I ma nadzieję, że może tym razem się uda.

Joanna Podgórska
Współpraca: Maciej Perzanowski