a_meba napisał(a):Pojawił się nowy wątek na temat obywatelskiego nieposłuszeństwa, chociaż nadal nie uzyskałam odpowiedzi na pytanie postawione 19 lutego. Jego postawienie było wynikiem wypowiedzi Katarzyny Biernackiej. Zadam je raz jeszcze:
Czyli wg Ciebie kolej podziemna w Stanach również była kontrproduktywna dla ruchu wyzwolenia niewolników?
Będę bardzo wdzięczna za odpowiedź. Na tym polega dyskusja, nie? Na zadawaniu pytań i uzyskiwaniu odpowiedzi. Bez tego drugiego to najwyżej monolog.
Zorientowałam się co nieco na temat Kolei Podziemnej, która została podana jako analogia do działań polegających na włamaniu do np. laboratorium i zabierania stamtąd zwierząt, na których eksperymentowano. Między XVI a XIX wiekiem do USA przywieziono około 12 milionów ludzi i zmieniono ich w niewolników. W trakcie działania Kolei udało się uratować około 100,000 ludzi. Równocześnie działanie Kolei doprowadziło do zwiększenia egzekwowania Uchwały o zbiegłych niewolnikach z 1793r, która nakładała obowiązek ścigania zbiegłych niewolników na władze stanu, do którego przybył uciekinier. Trudno mi na tej podstawie powiedzieć, czy Kolej Podziemna była kontrproduktywna dla ruchu abolicjonistycznego. Widzę, że pomogła mniej niż 1% tych ludzi w sytuacji, gdzie aż połowa stanów w USA była wolna od niewolnictwa, było więc też bardzo dużo ludzi i wiele rządów stanowych przeciwnych niewolnictwu. Tak więc choć niewolnictwo ludzi jest jak najbardziej zbieżne z niewolnictwem innych zwierząt, to sytuacja w USA była diametralnie odmienna od dzisiejszej, a i tak działania bezpośrednie miały tak mały skutek. Natomiast dziś mamy ponad 95% społeczeństwa akceptującego niewolnictwo zwierząt (choć część zapewne nie lubi tej nazwy i woli nazywać się po prostu konsumentami, czy ewentualnie świadomymi konsumentami niektórych produktów zwierzęcych).
Odnośnie ruchu abolicjonistycznego, odpowiednikiem propagowania weganizmu dziś, było wówczas oficjalne występowanie przeciwko niewolnictwu. Kwakrzy z Mennonite w 1776 roku napisali dwustronicowe potępienie instytucji niewolnictwa ludzi i wysłali tę deklarację do władz swojego Kościoła, co zainicjowało proces, którego uwieńczeniem 8 lat później było obalenie niewolnictwa w tej instytucji, a 2 lata później w Pensylwanii. Po 1776r, abolicjoniści z Kościoła Kwakrów i bracia morawscy przekonali wielu właścicieli niewolników do wyzwolenia swoich niewolników. W ten sposób wolność odzyskały tysiące zniewolonych ludzi. W niektórych rejonach liczba wyzwolonych wzrosła z 1 do 10%. Do 1810 rku ¾ niewolników stanu Delaware było wolnych. Do roku 1860 już 90 procent niewolników uzyskało wyzwolenie.
Jak widać, można skutecznie ratować bez używania przemocy. Informację o kolei odebrałam jako argument, że to jest realna pomoc, podczas gdy inne formy działania są mniej realne lub nierealne. Myślę, że jest to co najmniej uproszczenie.
Moim zdaniem działania polegające na włamaniach, niszczeniu mienia, wypuszczaniu lub zabieraniu zwierząt przyczyniają się do marginalizowania sprawy praw zwierząt w społeczeństwie, do sprowadzania ruchu praw zwierząt do wandalizmu, przestępczych działań, przemocy fizycznej i słownej. Wszystkie takie zarzuty czynią pokojowe występowanie w imieniu zwierząt jeszcze trudniejszym. Mówienie o czymś, co dla większości nie jest
normalne (=powszechne, akceptowane, znajome) jest tym trudniejsze, jeśli kojarzyć się będziemy z łamaniem prawa i przemocą.
W połączeniu z ignorancją i demagogią – niestety często obecnymi w propagowaniu weganizmu (a często i wegetarianizmu) oddalamy poważne traktowanie tematu o kolejne dekady, a tym samym hamujemy przechodzenie na weganizm lub pozostanie przy weganizmie.
Idea, szczególnie nowa i trudna, musi być spójna i wiarygodna jeśli ma być przyjmowana lub przynajmniej akceptowana. Spójność to właśnie propagowanie powstrzymania się od przemocy i niestosowanie jej. Wiarygodność to przedstawianie konkretnych argumentów opartych na rzetelnych źródłach, a nie mnożenie pseudo-argumentów wyssanych z palca lub zasłyszanych czy przeczytanych u samozwańczych znachorów czy wybawców ludzkości.
Szokująco niski odsetek wegan wśród działaczy prozwierzęcych, mało rzetelnej informacji na temat diety wegańskiej, dużo dezinformacji (tak hurra optymizmu niektórych aktywistów jak i sprzeciwu niedouczonych dietetyków i lekarzy), zrównywanie wegetarianizmu z weganizmem, a w związku z tym niezwykle małe zrozumienie weganizmu i praw zwierząt w społeczeństwie i mały udział wegan w populacji – to są rzeczy, nad którymi trzeba pracować. To w przemyśle spożywczym przcież, a nie w laboratoriach jest źródło i większość problemu. Dopóki powszechne jest przekonanie (również wśród działaczy prozwierzęcych )sic!)), że można zadawać cierpienie zwierzętom i je zabijać dla ludzkiej przyjemności (nie wiem jak inaczej miałabym interpretować zgodę na "szczęśliwe" hodowle), dopóty ciężko będzie przekonać kogokolwiek by rezygnował z przeprowadzania doświadczeń na zwierzętach w poszukiwaniu rozwiązań dla ludzkich chorób.
Trzeba wyjść z niszy nie poprzez zamazywanie przekazu ("dobre hodowle psów, kotów, krów "dających mleko", kur "niosek") ale poprzez właśnie rzetelną edukację i propagowanie idei (mówienie DLACZEGO) i praktyki (mówienie JAK) - żeby była coraz bardziej zrozumiała, akceptowalna i w końcu przyjmowana.
Bezpośrednio też można ratować zwierzęta. Chociażby schroniska pękają w szwach. Chociażby „nadliczbowe” zwierzęta z laboratoriów.