Atomowy guzik weganizmu
Oczywiście, z tą gawrą trochę przesadzam. Wciąż, pomimo mojego specjalnego położenia w wegańskiej gawrze, mam dramatycznie wiele okazji, aby przekonać się, że nasza oferta - jakkolwiek szlachetna i słuszna - nie jest postrzegana jako rozsądna, ba!, w ogóle nie jest postrzegana jak oferta. Spróbujcie zatrzymać się kiedyś na ulicy, albo usiąść gdzieś przy kawie i spojrzeć na przechodzących ludzi. Czy oni są gotowi, nie tyle na weganizm, co chwilę rozmowy o nim? A ci w promieniu dwóch metrów, którzy razem z wami tworzą tłok w autobusie? Nie, nie są. Gdybyśmy mieli taki specjalny atomowy guzik weganizmu i nieopacznie go użyli, kompletnie weganizując świat, zabilibyśmy ich lub przynajmniej wpędzili w depresję i niedożywienie. Obawiam się, że decyzja o użyciu tego guzika byłaby niewegańska.
Jesteśmy w momencie, kiedy mozolnie przygotowujemy grunt pod coś, co jest zaledwie hipotetycznym światem dalekiej przyszłości, w dodatku nie najprawdopodobniejszą jego wersją. Dopiero zbieramy krzesełka dla słuchaczy w wymarzonej wielkiej auli, która jest jeszcze w planach, uczymy się wysławiać w mowie do ludzi, o których zainteresowanie musimy naprawdę sporo mocniej powalczyć, i to nie tyle po to, żeby ich przekonać, a żeby w ogóle zechcieli nas wysłuchać bez tupania i gwizdania. Jedynym narzędziem, jakie mamy, są powolne i kapryśnie młyny ewolucji ludzkiej świadomości, mozolny proces odzwyczajania od dotychczasowych przyzwyczajeń, które są wystarczająco bezpieczne, smaczne i powszechne, żeby trwać.