Posty: 1374
Dołączył(a): 3 wrz 2008, o 13:10
Lokalizacja: Kraków
Re: myśliwstwo, wędkarstwo, itp.
Artykuł "Proszę słonia" w wyborcza.pl
fragment:
- Kto łyknie bakcyla, to potem chce polować na coraz większego zwierza. Czym trudniejsza zwierzyna, tym większa adrenalina. Kiedy byłem na bawołach w Zimbabwe, widziałem bardzo dużo słoni. Praktycznie codziennie mieliśmy spotkania. Niemal nas tratowały. Ale nie mogłem strzelać, nie miałem licencji. Wtedy właśnie z szefem firmy, która organizowała wyjazd na bawoły, umówiłem się, że w tym samym miejscu zorganizują dla mnie polowanie na słonia.
Rok później dzwoni: "Mam superofertę, okazja, tani słoń!". Tani, bo teren trudny, górski, a słonie mają tam mniejsze ciosy, do 40 funtów wagi. Ale to nie taki mały cios! Moi koledzy pozyskali wcześniej dużo mniejsze, po 15 funtów. Mówię więc: OK.
Lecę do Zimbabwe. Z pismem, w którym stoi jak wół, że jadę na ten sam teren i do tych samych przewodników, z którymi polowałem na bawoły. Wylądowałem. A tam odbiera mnie przewodnik z innej firmy i jedziemy w zupełnie inny rejon. Zaczynamy polować, mordujemy się po tych górach kilka dni, nic...
- Nie było słonia?
- Proszę pani, nie! Śladów bytności. Nawet na dobrą sprawę odchodów słonia nie widzieliśmy, a one leżą długo. W końcu pytam tego chłopaka, przewodnika: "Słuchaj, jak długo ty tu pracujesz?". On: "Pierwszy sezon, jesteś trzecim klientem". "I co, ustrzelił ktoś tutaj słonia?". "Nie... Ty też będziesz miał problem".
- Ale podobno ustrzelił pan ostatecznie słonicę.
- To nie było polowanie! To był odstrzał, z którego nic nie miałem. Bo przewodnik pojechał w końcu rozpytać, czy ktoś nie widział gdzieś słoni, i szef miejscowego departamentu łowiectwa powiedział, że w jakiejś wiosce stado słonic niszczy plantacje, i prosi nas, by jedną słonicę odstrzelić. Pojechałem, żeby mieć jakikolwiek efekt tej wyprawy. Ale to było zabicie dla zabicia, nieprzyjemna sprawa. I nic z tej słonicy nie mogłem wziąć, bo nie miałem na to pozwolenia. Fotkę sobie zrobiłem...
Po powrocie złożyłem reklamację. Szef firmy mówi: "Dobra, ja ci w ramach rekompensaty po kosztach załatwię polowanie w takim miejscu, gdzie słoni aż gęsto".
Jadę, rok później, drugi raz do Zimbabwe. Na lotnisku spotykam właściciela miejscowej firmy, stary myśliwy, od dziecka poluje na słonie. I on do mnie: "Po coś ty tu przyjechał?". Ja: "Na słonie". A on: "Ale teraz nie jest dobry termin na słonie". Mnie szlag trafił.
- Ale podobno pan strzelał do słonia.
- Bo mówią tam do mnie: "Jak już przyjechałeś, to spróbujemy ci coś znaleźć". Łazimy, jeden dzień, drugi, trzeci, czwarty. W końcu dostaliśmy cynk od miejscowych, że w nocy, gdzieś na pola kukurydzy jakieś słonie wychodzą. Idziemy w kukurydzę, słyszymy szum, na dobrą sprawę słonia nie widać, bo kukurydza na trzy metry. Strzeliłem, byłem bez szans, w nocy, przez kukurydzę, słonie poooszły...
Wróciłem, od razu napisałem pismo do firmy, obciążając ich kosztami polowań. I wie pani, jaką odpowiedź dostałem? Że oni nie sprzedają słoni, tylko polowanie na słonie! Wkurzyłem się. Wniosłem sprawę do sądu...
I dalszy ciąg obrzydliwych wynurzeń i smutków z nieudanego zabijania w artykule "Proszę słonia".