Wczoraj, w radiu TOK FM, w porannej rozmowie z Romanem Kurkiewiczem,
wystąpiła posłanka Joanna Mucha, przewodnicząca parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt. Oprócz tematu zmian w Ustawie o ochronie zwierząt dotyczących prowadzenia schronisk dla zwierząt (organizacje pozarządowe postulowały,by schronisko mogły prowadzić tylko organizacje pozarządowe lub samorząd lokalny, zaś ZPZ jest za sformułowaniem, by nie można było prowadzić schroniska dla zysku), poruszono również temat zmian szykowanych odnośnie obecnie istniejącego przepisu zezwalającego myśliwym na zastrzelenie psa znajdującego się dalej niż 200m od zabudowań i "zagrażającego zwierzynie łownej".
Posłanka powiedziała, że popiera zmianę, która nakazywałaby "odłowienie" takiego psa i przetransportowanie go do schroniska. Kurkiewicz stanął w obronie wszystkich zwierząt w lesie stwierdzając, że dobrze by było, gdyby myśliwi do żadnego zwierzęcia nie strzelali. Paradoksalnie, to dziennikarz jak się okazało wyszedł przed szereg, bo przewodnicząca Zespołu Przyjaciół Zwierząt stwierdziła, że myślistwo to złożona sprawa,
bo przecież myśliwi dokarmiają zwierzęta. Kurkiewicz zaoponował argumentując, że dokarmiają je po to, żeby było do kogo strzelać. Joanna Mucha trzymała się jednak "złożoności" kwestii, pozostając prawdopodobnie bliżej sfery oddziaływania myśliwych (np. Bronisława Komorowskiego) niż np. organizacji ekologicznych typu Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot, nie mówiąc już w ogóle o organizacjach praw zwierząt.
Zenon Kruczyński, były myśliwy, autor "Farba znaczy krew" w artykule
"Koronne argumenty" zamieszczonym na stronie Pracowni z łatwością obala argumentację myśliwych, której używają, by nazywać się przyjaciółmi zwierząt. Pisze tam, m.in.
W obecnych czasach, dzikie zwierzęta to masowo zabijane istoty. Rozregulowuje się im także odżywianie - i w efekcie także naturalne cykle płodności - wwożąc do lasu, jako myśliwskie dokarmianie, jedzenie nienaturalne dla Image tych biotopów. Takiego jedzenia w lesie nigdy nie było i nie powinno być: kukurydza, kartofle, zboża, buraki, brukiew, kapusta, kalafiory. Jedną ręką dokarmia się zwierzęta, a drugą zabija ze sztucerów i dubeltówek. Na dokarmianie zwierząt myśliwi przeznaczyli 13 milionów złotych w 2004 roku. Ta kwota wystarczy na zakup ok. 55 tysięcy ton ziemniaków. Trudno sobie wyobrazić górę usypaną z nich.
Dawać leśnym zwierzętom więcej jedzenia, by móc ich więcej zabijać. Patrzę na to napisane zdanie. Chce mi się płakać.
Przykre jest to, że taka wypowiedź z ust przewodniczącej ZPZ mnie niestety nie dziwi. Już wcześniej zdążyłam
zaobserwować, że ta parlamentarna grupa swoje przyjacielskie uczucia i szacunek rezerwuje wyłącznie dla zwierząt domowych, głównie psów i kotów. I to jest dramatyczne i zieje szowinizmem gatunkowym.
Czy to znaczy, że wszystkie grupy, zespoły itp mają przede wszystkim promować weganizm? Niekoniecznie. Myślę jednak, że gdyby członkowie i członkinie parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt naprawdę szanowali wszystkie zwierzęta, to na dzień dobry zrobiliby porządek ze swoim własnym trybem życia i podjęli konkretne kroki w kierunku przejścia na weganizm (niekoniecznie z dnia na dzień). Mogliby się potem skupiać - tak z braku nieograniczonego czasu jak i z powodu niemożności wprowadzania realnych abolicjonistycznych zmian dla zwierząt wykorzystywanych w przemyśle spożywczym i odzieżowym - na wydatnej pomocy w organizacji, finansowaniu i monitoringu godnie prowadzonych schronisk dla zwierząt domowych i działaniach promujących wyłącznie adopcję zwierząt (zamiast robić sztuczny podział na dobre hodowle i pseudohodowle). Wtedy, moim zdaniem zasługiwaliby na miano Zespołu Przyjaciół Zwierząt, a Joannie Musze prawdopodobnie nie przyszłoby do głowy bronić myśliwych.
W dzisiejszej sytuacji, zamiast robić wielką pompę, lepiej byłoby, gdyby nazwali się Zespołem ds. Zwierząt Domowych - to zdecydowanie lepiej odzwierciedlałoby ich działania.