karis napisał(a):Owszem, te dwa pojęcia nie są jednoznaczne, powiem więcej: bardzo się od siebie różnią. Jednak myślę, że przejście na weganizm jest dużo poważniejszym krokiem od wyeliminowania z diety jedynie mięsa.
oczywiście, na pewno się różnią i pod względem implikacji etycznych i z czysto praktycznego punktu widzenia
Jestem wegetarianką od prawie pięciu lat. Od dłuższego czasu noszę się z zamiarem przejścia na weganizm i w związku z tym zbadałam temat nieco dogłębniej. Myślę, że czytający mój post weganie zgodzą się ze mną - można zaryzykować twierdzenie, że taka dieta wywraca cały dotychczasowy styl życia do góry nogami. Jest to bardzo poważny krok, znacznie poważniejszy niż przestawienie się z diety mięsnej na wegetariańską.
To zależy. Pozostając teraz tylko na poziomie diety można sobie rozważyć sprawę tak: jeśli ktoś je dużo mięsa, to oczywiście trudniej będzie mu je wyeliminować z diety. Ale są osoby, które jedzą mięso, ale konsumują go mało, raz czy dwa razy w tygodniu i wtedy sprawa jest łatwiejsza.
Podobnie z przejściem z diety wegetariańskiej na wegańską. Dieta wegetariańska wegetariańskiej nierówna. Ktoś mógł np. wyrzucić z diety mięso i zastąpić je kolejnymi produktami odzwierzęcymi - np. miejsce kotleta na talerzu zajęły sadzone jajka lub smażony krowi ser. Ktoś inny zamiast tego wstawił kotleciki z soczewicy czy kotlety sojowe. Podobnie z tym co na chlebie - zamiast szynki ktoś wstawił żółty ser krowi ale mógłby pasztet z fasoli. Używanie tłuszczów w diecie wegetariańskiej też jest różne - jeden używa olejów i oliwy, drugi wszędzie wsadza masło i śmietanę. Tak więc są wegetarianie bardziej i mniej "roślinni". Tym bardziej "roślinnym" łatwiej przeskoczyć na weganizm - i to nie jest - szczególnie jeśli mowa o jedzeniu w domu - kwestia przeskakiwania wyższych cen, ale bardziej zmieniania przyzwyczajeń. Przejście na dietę wegańską można więc robić stopniowo - tak z diety wszystkożernej jak i wegetariańskiej - mając na uwadze po prostu zwiększanie roślinnych dań, produktów na kanapki i sposobu przyrządzania jedzenia - z użyciem tłuszczów roślinnych.
Myślę, że mięsożercy, którzy zetknęli się z argumentami organizacji pro-zwierzęcych, łatwiej zaakceptują wyeliminowanie z diety jedynie mięsa, co nie oznacza że w późniejszym czasie nie zrezygnują także z nabiału i jaj. Co by tu nie mówić, już sam wegetarianizm, mimo że jest małym kroczkiem naprzód, może dużo zmienić w mentalności człowieka i sposobie postrzegania przezeń tematu. Dlatego też rozumiem propagację wegetarianizmu, choć nie uważam by rzeczywiście wegetarianin nie przyczyniał się do cierpienia zwierząt. Powinno się od początku jasno i wyraźnie podkreślać, czym są dla zwierząt masowe hodowle wykorzystujące je do produkcji nabiału i jaj. Doświadczenie uczy, że małe kroczki są znacznie pewniejsze niż skok na głęboką wodę.
Kolejną rzeczą jest znacznie mniejsza dostępność produktów wegańskich. Dla chcącego nic trudnego, rzeczywiście, jednak dla niektórych ludzi mogłoby stać się to uciążliwe, gdyby od razu na starcie musieli kombinować z produktami wegańskimi. Wegetarianin ma możliwość rozejrzeć się za taką żywnością, wdrożyć w temat, mając jednocześnie okazję do kupowania w normalnych sklepach.
Czym innym są małe kroczki w indywidualnym dostosowaniu swojego trybu życia do posiadanej wiedzy i zweryfikowanych przekonań a czym innym propagowanie przez organizacje prozwierzęce diety bezmięsnej jako diety bez okrucieństwa czy wegetarianizmu jako zamiennika weganizmu. Niestety, wegetarianizm nie jest dietą bez okrucieństwa, bo jest ściśle związany z hodowlą, eksploatacją i zabijaniem zwierząt w związku z produkcją mleka i jaj. I, niestety, skupianie się w promocji wegetarianizmu na związku mięsa z okrucieństwem spycha w głęboki cień kwestię innych form eksploatacji i tworzy zastępy ludzi, którzy - jak najbardziej z dobrej woli - chcąc odciąć się od okrucieństwa, dalej przykładają do niego rękę - przekonani, że zrobili już co do nich - moralnie - należy.
Wielu wegetarian, właśnie dlatego, że utwierdzili się w przekonaniu, że zrobili co było trzeba, bardzo niechętnie patrzą na weganizm, na zasadzie "czego jeszcze ode mnie chcecie?" i nie chcą po raz drugi w swoim życiu pochylić się nad tematem rzeźni - wcale się nie dziwię, bo temat jak wszyscy wiemy jest dramatyczny. Dlatego myślę dziś - ja też weryfikuję swoje poglądy, że przekaz organizacji powinien być prosty i jednoznaczny, zaś realizacja weganizmu w życiu prywatnym - to już kwestia wyboru wielkości, ilości i tempa kroków.
W dzisiejszym społeczeństwie, gdzie znakomita większość produktów codziennego użytku pochodzi z trzeciej, czwartej czy dwudziestej piątej ręki i jest wynikiem masowej produkcji, 99,9% produktów odzwierzęcych pochodzi z eksploatacji zwierząt, o której często mało wiemy albo o której nic nie chcemy wiedzieć. Ta eksploatacja może być mniej lub bardziej intensywna, ale eksploatacją być nie przestaje. Jest związana z cierpieniem zwierząt i ich masowym i systematycznym zabijaniem i sprowadzaniem na świat kolejnych zastępów do wykorzystania i zabicia. W tak sformułowanej rzeczywistości, nie ma czegoś takiego jak jaja czy wełna pozyskiwane bez okrucieństwa. Jest produkcja. Zwierzęta są jednostkami produkcyjnymi, narzędziami do celu i ich warunki życia, przestrzeń życiowa, zdrowie, psychiczny komfort, relacje z innymi zwierzętami, członkami stada, rodziny czy wreszcie ich życie - wszystko to jest podporządkowane uzyskaniu określonych produktów po konkurencyjnych rynkowo cenach. Podporządkowane, znaczy z założenia mniej ważne, lekceważone. W takiej rzeczywistości, wegetarianizm pojmowany jako sposób życia, w którym odrzuca się tylko mięso i skóry a kontynuuje się regularną konsumpcję innych produktów eksploatacji zwierząt jest oczywiście praktycznie możliwy i łatwiejszy od weganizmu, ale z etycznego punktu widzenia niestety nie ma racji bytu.
Napisałam 99,9% produktów pochodzi z eksploatacji zwierząt. Czyli, że mogę sobie wyobrazić produkty odzwierzęce niepochodzące z eksploatacji? Tak - ale jest ich bardzo mało i nie stanowiłyby podstawy do wegetarianizmu rozumianego tak, jak napisałam powyżej. Co by to np. było?
Mogę sobie wyobrazić sytuację, że ratuję parę kur, one mieszkają u mnie i od czasu do czasu podkradnę im jajko. Było by to zatem jajko od czasu do czasu. Cały rok? Niekoniecznie - bo przecież kury niestymulowane paszą i sztucznym światłem znoszą jajka głównie w okresie wiosenno letnim (dlatego na wsiach są często zabijane przed zimą). Ale czy codziennie jajecznica? Nie, aż tyle jajek by nie było bez tej stymulacji i bez wielkiego stada. Gdybym się miała jeszcze z kimś podzielić, to takie jajko byłoby rzadkością.
Mleko krowie? Musiałabym adoptować krowę w ciąży albo z cielakiem i gdyby to nie było ze szkodą dla cielaka i gdyby krowa nie wyrażała niezadowolenia, mogłabym sobie parę kubków udoić w trakcie okresu laktacji. Ale potem, laktacja by się skończyła, a ja musiałabym pilnować, by mieć środki na utrzymanie adoptowanej krowy i jej dziecka. Nie byłoby najlepszym pomysłem pozwolić im się rozmnażać, bo przecież mogłabym w miejsce kolejnego potomka zaadoptować inne zwierzę. Tym samym skończyłoby się na krótkim podpięciu się jak drugie dziecko krowy w okresie tej jednej laktacji.
Jak widać nie jest to propozycja ani na regularną konsumpcję mleka czy jaj, ani nie jest łatwiejsza niż weganizm.
Pozyskiwanie mleka i jaj, które byłoby regularne i masowe i nie było związane z eksploatacją i zabijaniem zwierząt jest po prostu niemożliwe. Dlatego proponowanie diety roślinno-mleczno-jajecznej jako sprzeciwu wobec okrucieństwa wobec zwierząt jest kompletnym nieporozumieniem.
A tu już moje prywatne przemyślenie - nie przekonują mnie wysokie ceny produktów wegańskich, biorąc pod uwagę że nie osiągnęłam jeszcze samodzielności finansowej, a moi rodzice nie należą do osób majętnych.
Cena większości produktów wegańskich, a więc warzyw i owoców, szczególnie sezonowych, zbóż nie jest wysoka. Z praktycznych półproduktów - kotlety sojowe, krajanka i granulat są tanie, łatwe w przechowywaniu i mogą stanowić bazę do wielu pożywnych dań. Niektóre produkty są droższe to fakt, ale można mieć ich mniej w diecie. Ja np. stawiam na mleko sojowe z wit D2 i wapniem i tofu - to główne rzeczy z tych droższych które kupuję regularnie, pozostałe od czasu do czasu.
Bardzo fajnie, że myślisz o weganizmie i badasz temat - to właśnie jeden z dobrych kroków