karis napisał(a):Tu pozostaje jeszcze do przedyskutowania kwestia dodatków do różnej żywności. Np. czytając ostatnio skład orzeszków w takiej jakby skorupce (nazywają się 'crispers') okazało się, że jest w nich mleko w proszku i (bodajże) jajka. I tu mamy kolejny problem - część żywności z pozoru wegańskiej okazuje się taka nie być. To samo z żywnością na pierwszy rzut oka bezmięsną - dawno temu, będąc na obozie, wegetarianie dostali na podwieczorek serek z żelatyną wieprzową. I nic nie dały moje apele, że ten serek zawiera mięso - inni wegetarianie jedli go ze smakiem.
O tym bardziej myślałam, mówiąc że przejście na dietę wegańską jest dużo poważniejszym krokiem. Mleko i jaja można znaleźć praktycznie we wszystkim. Uważam, że wegetarianin jedzący żelki jest takim wegetarianinem, jak słoń baletnicą. To samo z weganami jedzącymi produkty, w których składzie widnieje laktoza czy jajka.
Oczywiście dodatki do żywności to kwestia do rozważenia. Są tu jak dla mnie dwa zagadnienia. Po pierwsze, zrobienie rozeznania. Po drugie wyznaczenie granic poza którymi - wg naszego rozeznania - pojawia się paranoja. Powiem może króciutko jakie rozeznanie zrobiłam ja i jakie postawiłam granice - nie jest to oczywiście jak wzorzec metra w Sèvres ale może być przydatne jako przykład.
Rozeznanie - Sprawdziłam jakie dodatki są dodawane - nazwy i kody, zapisałam te, które są odzwierzęce, wsadziłam sobie listę do portfela. Przy kolejnych zakupach sprawdzam składy rzeczy, które kupuję i po jakimś czasie - miesiąc, dwa mam plus minus zapamiętane na co uważać.
Moje rozeznanie doprowadziło mnie do pewnych ogólnych wniosków - uważać należy na słodycze, przyprawy typu vegetta, produkty gotowe (vegeburgery, przetwory w słoikach). Wnioski praktyczne - nie kupuję praktycznie słodyczy w zwykłym sklepie (dużo nie tracę, bo to sam cukier i tłuszcze trans), przyprawę do zup kupuję w sklepie ze zdrową żywnością.
Granice - nie kupuję produktów do których wytworzenia użyto mleka i jaj natomiast kupuję takie, gdzie są śladowe ilości mleka i jaj. Pierwszy rodzaj produktu to taki, gdzie wytwórca dla tego produktu kupuje jaja i mleko, drugi przypadek to produkcja artykułu roślinnego w fabryce, gdzie na tej samej linii produkcyjnej wytwarza się produkty z mlekiem czy jajami i dochodzi do kontaminacji - informacja o śladowych ilościach jak rozumiem jest podawana pod kątem osób alergicznych. Produkt ze śladową ilością mleka czy jaj jest analogiczny do mleka sojowego kupionego w markecie - kupujemy od kogoś, kto sprzedaje również produkty odzwierzęce - i tu kolejna granica - nie rezygnuję z kupowania w takich sklepach, bo generalnie uważam, że weganizm powinien być ogólnie dostępny i w ten sposób rozpowszechniany, a nie zamykający się w niszach. Jak w Kefirku znika z półki mleko sojowe, to właściciel będzie je dokładał. Jak stoi i nikt nie kupi, to zrezygnuje z jego sprzedaży.
Oczywiście, tutaj zgadzam się w zupełności i wydaje mi się, że zaznaczyłam to w poprzednim poście. Chodzi mi raczej o propagowanie wegetarianizmu jako wstępu do całkowitego wyeliminowania z diety produktów odzwierzęcych, tak jakby "początkowej fazy". Organizacje zajmujące się popularyzowaniem wegetarianizmu powinny robić to z wyraźnym zaznaczeniem, że wegetarianin nie jest osobą która nie przykłada ręki do cierpienia zwierząt. Postawę ukrywającą ten fakt potępiam, ale nie potępiałabym tutaj samego w sobie nakłaniania ludzi do przechodzenia na dietę bezmięsną.
Widzisz, tutaj chciałabym jednak zapolemizować. Już samo propagowanie wegetarianizmu daje niestety przekaz, że jedzenie mięsa jest w jakiś sposób gorsze niż jedzenie nabiału i jaj. I ten przekaz jest odczuwalny w wypowiedziach wegetarian, którzy go przyjęli. No bo na czym polega ta faza (przyjmijmy optymistycznie, że to faza)? Na odrzuceniu mięsa - skojarzeniu że to przecież ciało zwierząt, że to cierpienie, że śmierć i na kontynuowaniu kuchni, w której są jajka, masło, mleko, śmietana, którym nie towarzyszy skojarzenie cierpienia i śmierci, co najwyżej jest to skojarzenie tłumione, spychane na bok. Myślę, że jeśli chcemy fazować przejście na weganizm, to można to zrobić zupełnie inaczej - poprzez wprowadzanie wegańskich opcji. I to też może być tak, że ktoś najpierw rzuci mięso, bo rzeczywiście tu relacja jest fizyczna, namacalna, przed którą nie da się uciec, gdy już przyjdzie ta refleksja. Ale to przejście będzie inaczej wyglądać. Można od razu nauczyć się np. robić wegański majonez, zamiast kontynuować używanie jajecznego. Można od razu zacząć się uczyć robić roślinne sosy, zamiast kontynuować używanie masła i śmietany. Można od razu - jeśli ktoś lubi słodki smak - zastanawiać się jak roślinnie go zdobywać (owoce świeże, suszone, dżemy, konfitury, niektóre ciastka, własne wypieki). Przejście może być płynne i stopniowe - ale jakościowo będzie zupełnie inne. Wegetarianizm jest taką nakładką, która mocno jednak różnicuje podejście do różnych produktów odzwierzęcych czy tego chcemy czy nie.
Tu być może masz rację, jednak w moim przypadku sojowe produkty niestety nie są najzdrowsze. Poza tym pamiętam swoje pierwsze wrażenia, gdy dawno temu przechodząc na wegetarianizm rozglądałam się za czymś, co mogłabym jeść zamiast mięsa. Ale nie będę się spierać z kimś, kto regularnie kupuje tego typu rzeczy
Ja też pamiętam swoje pierwsze wrażenia, zapewniam Cię, że były nienajlepsze
Teraz nauczyłam się smacznie przyrządzać kotlety sojowe, krajankę i granulat i bardzo je lubię.
Odnośnie zdrowotnych aspektów jedzenia soi, to proponuję "
Co mówi nauka o wegańskim odżywianiu" - wykład Jacka Norrisa dyplomowanego dietetyka z Vegan Outreach, który prowadzi cały
dział o wegańskim odżywianiu. Ten wykład przetłumaczyłam na polski, jest w nim rozdział o soi w kontekście tarczycy, raka piersi, demencji i innych zagadnień - w oparciu o analizę dostępnych badań naukowych.