Co zaś się tyczy Dawkinsa... fajnie, że pamiętasz poszczególne fragmenty, ale chyba zapominasz o ogólnym przesłaniu... Geny dążą do reprodukcji. Nie mówię o planowaniu, ale działaniu. Robią to na tylu różnych polach, że nie ma w tym nic dziwnego, że doprowadziły w toku ewolucji do wykształcenia się uczucia pomiędzy ludźmi. Zarówno pomiędzy kobietą i mężczyzną, jak i kobietą i dzieckiem. Bo to jest adaptacyjne. I zanim znowu zalejesz mnie potokiem słów o tym, jak gwałci nas kultura, zastanów się chwilę czy przypadkiem kultura nie jest przejawem działania genów. To, że kiedyś matki rodziły częściej, a dzieci częściej umierały nic nie mówi nam o uczuciowości ludzi.
Ale to, że porzucano 30% potomstwa, a drugie tyle wychowywały obce osoby, chyba już coś mówi? Zastanawiam się, czy Ty uważnie czytałeś Dawkinsa, skoro wyciągasz takie przesłanie. Masz błędne założenia na starcie - uczucie nie zapewnia genom sukcesu reprodukcyjnego. Wręcz nieraz mu przeszkadza , bo np. nie pozwoli porzucić nadwyżkowego czy np. niepełnosprawnego dziecka i przerobić go na coś konkretnego i opłacalnego, np. zjeść i przerobić na mleko dla jego braci i sióstr. Jest cały rozdział o tym, że matce czy ojcu z „punktu widzenia genów” nie opłaca się opieka nad potomstwem, i gdy to jest możliwe (dziecko przetrwa pod opieką innego osobnika) zrzucają ją na partnera/ partnerkę lub nawet obce gatunki. Jest duży fragment o państwie opiekuńczym – o tym że odkąd powstało, rozrodu człowieka nic nie jest w stanie powstrzymać bo ilu dzieci by kobieta nie urodziła, i tak przeżyją gdyż wyżywią je inne osoby. Co za tym idzie, masowe porzucanie dzieci gdy pojawiły się pierwsze sierocińce, jest jak najbardziej z punktu widzenia genów logiczne – zapewnia im sukces gdyż taka kobieta urodzi co trzy lata o jedno dziecko więcej niż jej „uczciwa” odpowiedniczka która poświęci trzy miesiące w roku na karmienie każdego dziecka. Skoro tak, nie ma w tym nic dziwnego że tak wiele kobiet nie czuje miłości do dziecka po urodzeniu, nie ma laktacji czy ma depresję poporodową bo najprawdopodobniej dzięki tym mechanizmom geny ich prababek mogły zacząć dominować w populacji. To od roztropnego podejmowania decyzji: opieka czy rozród? A nie od uczuciowości matki zależy sukces reprodukcyjny.
Obecnie też jest wiele kultur w których kobiety z jakichś powodów nie opiekują się wybranymi dziećmi. Podałam przykłady dzisiejszych czasów: Indie (zabijanie, porzucanie dziewczynek), Ukraina (porzucanie dzieci czarnych). Oraz takie w których kobiety zajmują się nawet dziećmi niepełnosprawnymi, czy też adoptują dzieci obcych ludzi, co jest wbrew wszelkiej logice i marnowaniem czasu „z punktu widzenia genów”. Jeszcze raz zacytuję Dawkinsa, bo tu pasuje „ Ta zaskakująca różnorodność (cytat dotyczy zachowań seksualnych u człowieka) sugeruje, że styl życia człowieka w większości zdeterminowany jest przez kulturę, a nie przez geny. Co nie oznacza że samce człowieka nie mogą na ogół mieć skłonności do swobody seksualnej, samice zaś do monogamii, co przewidzieliśmy na gruncie ewolucyjnym, to, która z tych skłonności zwycięży w danym społeczeństwie, zależy od konkretnych cech środowiska kulturowego, tak jak u różnych gatunków zwierząt zależy od cech środowiska przyrodniczego”
Nie wiem dlaczego siła argumentu jest mierzona przez to, kto go użył. Nie potrafisz zaprzeczyć żadnemu z faktów przywołanych w tej książce, ale skreślasz jej rzetelność bo napisała ją „feministka”. Każdą książkę napisał ktoś kto ma jakieś przekonania. Liczy się to, czy rzetelnie zanalizował sytuację, czy poprawnie wyciąga wnioski. Ja tej badaczce nie miałam nic do zarzucenia mimo że daleko mi do feminizmu. Jeśli nie podajesz kontrargumentu, to po co podważasz jej „naukowość”? Spróbuj jednak może podać jakiś kontrargument (rzucanie tytułami książek nie ma sensu, skoro toczy się dyskusja to podaj go tutaj a nie każ szukać- nie mam pojęcia o które konkretnie fragmenty Ci chodzi, tak jak nadal nie mam pojęcia o które twierdzenie Dawkinsa Ci chodzi).
Dodam jeszcze, że z punktu widzenia jednostki jest zupełnie naturalne, że chce zachować np swoje zdrowie albo inwestować w siebie - skoro ma więc świadomość jak zapobiegać własnemu rozrodowi, czyli m.in. utracie zdrowia i wysiłkowi, nic dziwnego i nienaturalnego,jeśli tego rozrodu nie chce. Jeśli dokładnie czytałeś Dawkinsa to wiesz że czegoś takiego jak "dobro gatunku" nie ma, istnieje tylko "dobro genów" a daną kolekcję genów, którą mamy za zadanie chronić, dzielimy tylko z najbliższą rodziną. Wiesz też że co prawda geny mogą być nieśmiertelne ale konkretna kolekcja genów ulega rozmyciu już po trzech generacjach. Jakim więc cudem kultura kładąca nacisk na zwiększanie liczebności konkretnej rasy (np białej)/ narodu (np Polskiego) złożonego z osobników niespokrewnionych na tyle blisko może być - jak to określasz- przejawem działania genów?
Posiadanie biologicznych dzieci nie jest wykorzystywaniem zwierząt ani innych ludzi.
…Na planecie której zasoby są nieograniczone, panuje pokój i dobrobyt, nie ma uchodźców i niewolników oraz produkcja zywności nie wiąże się ze śmiercią zwierząt. Ale my mieszkamy na Ziemi.
No i nie wiem czy kiedyś przyjmiesz do wiadomości, że nie każdy się nadaje na rodzica adopcyjnego, bo to wiąże się z nieco innymi potencjalnymi problemami.
Ja nigdzie nie pisałam, że absolutnie każdy się nadaje na rodzica. Najważniejszym punktem jest dla mnie niepłodzenie ludzi, a to czy ktoś adoptuje dziecko, napisze książkę, odkryje nową planetę, namaluje obraz, zainwestuje energię w pomoc zwierzętom, w swoje dobre samopoczucie czy w działalność w Greenpeace to sprawa drugorzędna, sprawa prywatnej decyzji tego człowieka, każdy cel jest z punktu widzenia dobra planety szczytny.
hm..mysle,ze nieposiadanie dzieci ma wieksze znaczenie dla zwierzat i ludzi niz weganska dieta.Pomijajac moze sytuacje gdy urodzi sie jakiegos genialnego aktywiste
no, tylko że skoro matka/ojciec czegoś nie zrobili, to szansa że ich dziecko będzie lepsze od nich jest mizerna. A jeśli genialny aktywista może coś zrobić sam to już nie potrzebuje potomka
Idąc tym tokiem myślenia, logicznym i etycznym wyjściem jest po prostu jak najszybciej strzelić sobie w łeb i tym czynem uratować miliony potencjalnie zjedzonych i męczonych zwierząt, jak również ludzkich niewolników. Jest to o wiele szybsze i prostsze niż nieposiadanie dzieci i ma też znacznie większe znaczenie.
No, jedyne co powinno ocalić człowieka od samobójstwa to głębokie przekonanie, że jest się genialnym i niezastąpionym wegańskim aktywistą.
Po pierwsze – masowe mordowanie ludzi pociąga za sobą wzrost urodzeń (aby się o tym przekonać wystarczy spojrzeć na piramidę wieku Polski i odnaleźć roczniki powojenne), więc zbiorowe samobójstwo jest trochę bez sensu jeśli po nim nastąpi jeszcze szybszy wzrost populacji.
Po drugie – nawet mięsożerna i pod każdym innym względem supernieekologiczna i konsumująca osoba nie jest w stanie zaszkodzić światu swoją bytnością tutaj przez te 80 lat tak bardzo, jak osoba ograniczająca się, weganin/weganka itd., ale płodząca kolejne pokolenia ludzi. Bo po prostu wtedy wszystkie swoje czyny podnosisz do entej potęgi. Dlatego dla świata tysiąckroć lepiej jest jeść kababy i podwiązać jajowody, niż odwrotnie.