Strona 16 z 18

Re: Weganizm a płodzenie potomstwa

PostNapisane: 18 gru 2011, o 15:01
przez Alispo
ann napisał(a):
No właśnie :D (świetny kontrargument)

Niekoniecznie kontr.Idąc dalej najlepiej jeszcze zdazyc rozwalic caly swiat minimalizujac cierpienia wszelkie,zgodnie z logiką;)Chyba ze po drodze chcemy jeszcze szerzyc nasze poglady.Tylko kazdy z nas zatrzymuje sie w innym momencie,.jeden rozwala swiat,chocby w teorii,inny idzie po karpia z wiaderkiem a nie z foliówką;)

Re: Weganizm a płodzenie potomstwa

PostNapisane: 18 gru 2011, o 16:05
przez ann
Alispo napisał(a):
ann napisał(a):
No właśnie :D (świetny kontrargument)

Niekoniecznie kontr.Idąc dalej najlepiej jeszcze zdazyc rozwalic caly swiat minimalizujac cierpienia wszelkie,zgodnie z logiką;)Chyba ze po drodze chcemy jeszcze szerzyc nasze poglady.Tylko kazdy z nas zatrzymuje sie w innym momencie,.jeden rozwala swiat,chocby w teorii,inny idzie po karpia z wiaderkiem a nie z foliówką;)

Tak myślę, że raczej się nie rozumiemy ;)
Nie można od razu zarzucać wszystkim którzy chcą mieć własne biologiczne potomstwo, minimalizowania cierpienia wszystkich innych i chęć rozwalenia świata. To jest nieuczciwy zarzut.
Wcześniejszy argument jest jak najbardziej trafny.

Re: Weganizm a płodzenie potomstwa

PostNapisane: 20 gru 2011, o 12:50
przez ankaweganka
Co zaś się tyczy Dawkinsa... fajnie, że pamiętasz poszczególne fragmenty, ale chyba zapominasz o ogólnym przesłaniu... Geny dążą do reprodukcji. Nie mówię o planowaniu, ale działaniu. Robią to na tylu różnych polach, że nie ma w tym nic dziwnego, że doprowadziły w toku ewolucji do wykształcenia się uczucia pomiędzy ludźmi. Zarówno pomiędzy kobietą i mężczyzną, jak i kobietą i dzieckiem. Bo to jest adaptacyjne. I zanim znowu zalejesz mnie potokiem słów o tym, jak gwałci nas kultura, zastanów się chwilę czy przypadkiem kultura nie jest przejawem działania genów. To, że kiedyś matki rodziły częściej, a dzieci częściej umierały nic nie mówi nam o uczuciowości ludzi.

Ale to, że porzucano 30% potomstwa, a drugie tyle wychowywały obce osoby, chyba już coś mówi? Zastanawiam się, czy Ty uważnie czytałeś Dawkinsa, skoro wyciągasz takie przesłanie. Masz błędne założenia na starcie - uczucie nie zapewnia genom sukcesu reprodukcyjnego. Wręcz nieraz mu przeszkadza , bo np. nie pozwoli porzucić nadwyżkowego czy np. niepełnosprawnego dziecka i przerobić go na coś konkretnego i opłacalnego, np. zjeść i przerobić na mleko dla jego braci i sióstr. Jest cały rozdział o tym, że matce czy ojcu z „punktu widzenia genów” nie opłaca się opieka nad potomstwem, i gdy to jest możliwe (dziecko przetrwa pod opieką innego osobnika) zrzucają ją na partnera/ partnerkę lub nawet obce gatunki. Jest duży fragment o państwie opiekuńczym – o tym że odkąd powstało, rozrodu człowieka nic nie jest w stanie powstrzymać bo ilu dzieci by kobieta nie urodziła, i tak przeżyją gdyż wyżywią je inne osoby. Co za tym idzie, masowe porzucanie dzieci gdy pojawiły się pierwsze sierocińce, jest jak najbardziej z punktu widzenia genów logiczne – zapewnia im sukces gdyż taka kobieta urodzi co trzy lata o jedno dziecko więcej niż jej „uczciwa” odpowiedniczka która poświęci trzy miesiące w roku na karmienie każdego dziecka. Skoro tak, nie ma w tym nic dziwnego że tak wiele kobiet nie czuje miłości do dziecka po urodzeniu, nie ma laktacji czy ma depresję poporodową bo najprawdopodobniej dzięki tym mechanizmom geny ich prababek mogły zacząć dominować w populacji. To od roztropnego podejmowania decyzji: opieka czy rozród? A nie od uczuciowości matki zależy sukces reprodukcyjny.
Obecnie też jest wiele kultur w których kobiety z jakichś powodów nie opiekują się wybranymi dziećmi. Podałam przykłady dzisiejszych czasów: Indie (zabijanie, porzucanie dziewczynek), Ukraina (porzucanie dzieci czarnych). Oraz takie w których kobiety zajmują się nawet dziećmi niepełnosprawnymi, czy też adoptują dzieci obcych ludzi, co jest wbrew wszelkiej logice i marnowaniem czasu „z punktu widzenia genów”. Jeszcze raz zacytuję Dawkinsa, bo tu pasuje „ Ta zaskakująca różnorodność (cytat dotyczy zachowań seksualnych u człowieka) sugeruje, że styl życia człowieka w większości zdeterminowany jest przez kulturę, a nie przez geny. Co nie oznacza że samce człowieka nie mogą na ogół mieć skłonności do swobody seksualnej, samice zaś do monogamii, co przewidzieliśmy na gruncie ewolucyjnym, to, która z tych skłonności zwycięży w danym społeczeństwie, zależy od konkretnych cech środowiska kulturowego, tak jak u różnych gatunków zwierząt zależy od cech środowiska przyrodniczego”
Nie wiem dlaczego siła argumentu jest mierzona przez to, kto go użył. Nie potrafisz zaprzeczyć żadnemu z faktów przywołanych w tej książce, ale skreślasz jej rzetelność bo napisała ją „feministka”. Każdą książkę napisał ktoś kto ma jakieś przekonania. Liczy się to, czy rzetelnie zanalizował sytuację, czy poprawnie wyciąga wnioski. Ja tej badaczce nie miałam nic do zarzucenia mimo że daleko mi do feminizmu. Jeśli nie podajesz kontrargumentu, to po co podważasz jej „naukowość”? Spróbuj jednak może podać jakiś kontrargument (rzucanie tytułami książek nie ma sensu, skoro toczy się dyskusja to podaj go tutaj a nie każ szukać- nie mam pojęcia o które konkretnie fragmenty Ci chodzi, tak jak nadal nie mam pojęcia o które twierdzenie Dawkinsa Ci chodzi).
Dodam jeszcze, że z punktu widzenia jednostki jest zupełnie naturalne, że chce zachować np swoje zdrowie albo inwestować w siebie - skoro ma więc świadomość jak zapobiegać własnemu rozrodowi, czyli m.in. utracie zdrowia i wysiłkowi, nic dziwnego i nienaturalnego,jeśli tego rozrodu nie chce. Jeśli dokładnie czytałeś Dawkinsa to wiesz że czegoś takiego jak "dobro gatunku" nie ma, istnieje tylko "dobro genów" a daną kolekcję genów, którą mamy za zadanie chronić, dzielimy tylko z najbliższą rodziną. Wiesz też że co prawda geny mogą być nieśmiertelne ale konkretna kolekcja genów ulega rozmyciu już po trzech generacjach. Jakim więc cudem kultura kładąca nacisk na zwiększanie liczebności konkretnej rasy (np białej)/ narodu (np Polskiego) złożonego z osobników niespokrewnionych na tyle blisko może być - jak to określasz- przejawem działania genów?
Posiadanie biologicznych dzieci nie jest wykorzystywaniem zwierząt ani innych ludzi.

…Na planecie której zasoby są nieograniczone, panuje pokój i dobrobyt, nie ma uchodźców i niewolników oraz produkcja zywności nie wiąże się ze śmiercią zwierząt. Ale my mieszkamy na Ziemi.
No i nie wiem czy kiedyś przyjmiesz do wiadomości, że nie każdy się nadaje na rodzica adopcyjnego, bo to wiąże się z nieco innymi potencjalnymi problemami.

Ja nigdzie nie pisałam, że absolutnie każdy się nadaje na rodzica. Najważniejszym punktem jest dla mnie niepłodzenie ludzi, a to czy ktoś adoptuje dziecko, napisze książkę, odkryje nową planetę, namaluje obraz, zainwestuje energię w pomoc zwierzętom, w swoje dobre samopoczucie czy w działalność w Greenpeace to sprawa drugorzędna, sprawa prywatnej decyzji tego człowieka, każdy cel jest z punktu widzenia dobra planety szczytny.
hm..mysle,ze nieposiadanie dzieci ma wieksze znaczenie dla zwierzat i ludzi niz weganska dieta.Pomijajac moze sytuacje gdy urodzi sie jakiegos genialnego aktywiste

no, tylko że skoro matka/ojciec czegoś nie zrobili, to szansa że ich dziecko będzie lepsze od nich jest mizerna. A jeśli genialny aktywista może coś zrobić sam to już nie potrzebuje potomka ;)
Idąc tym tokiem myślenia, logicznym i etycznym wyjściem jest po prostu jak najszybciej strzelić sobie w łeb i tym czynem uratować miliony potencjalnie zjedzonych i męczonych zwierząt, jak również ludzkich niewolników. Jest to o wiele szybsze i prostsze niż nieposiadanie dzieci i ma też znacznie większe znaczenie.
No, jedyne co powinno ocalić człowieka od samobójstwa to głębokie przekonanie, że jest się genialnym i niezastąpionym wegańskim aktywistą.

Po pierwsze – masowe mordowanie ludzi pociąga za sobą wzrost urodzeń (aby się o tym przekonać wystarczy spojrzeć na piramidę wieku Polski i odnaleźć roczniki powojenne), więc zbiorowe samobójstwo jest trochę bez sensu jeśli po nim nastąpi jeszcze szybszy wzrost populacji.
Po drugie – nawet mięsożerna i pod każdym innym względem supernieekologiczna i konsumująca osoba nie jest w stanie zaszkodzić światu swoją bytnością tutaj przez te 80 lat tak bardzo, jak osoba ograniczająca się, weganin/weganka itd., ale płodząca kolejne pokolenia ludzi. Bo po prostu wtedy wszystkie swoje czyny podnosisz do entej potęgi. Dlatego dla świata tysiąckroć lepiej jest jeść kababy i podwiązać jajowody, niż odwrotnie.

Re: Weganizm a płodzenie potomstwa

PostNapisane: 20 gru 2011, o 14:01
przez Obiektywny
matce czy ojcu z „punktu widzenia genów” nie opłaca się opieka nad potomstwem, i gdy to jest możliwe (dziecko przetrwa pod opieką innego osobnika) zrzucają ją na partnera/ partnerkę lub nawet obce gatunki.

Jasne... nie zastanawiałaś się nigdy nad dziwnym faktem, że ludzie z natury są predysponowani raczej do monogamii (rozejrzyj się wkoło i zastanów ile procent wszystkich związków stanowią związki monogamiczne)? Zaraz mi napiszesz, że przecież największy sukces powinni odnosić mężczyźni typu Casanovy. Teoria teorią, a życie życiem. Jak pewnie zdążyłaś zauważyć niewielu jest takich mężczyzn, a często ich zachowanie jest surowo karane (w przeszłości śmiercią, dzisiaj zależy to od regionu i kultury - ale wystarczy wykluczenie). Ewolucja przystosowała nas do warunków bardziej zbliżonych do paleolitu niż czasów dzisiejszych, w których niemożliwe byłoby samotne wychowanie dziecka. I tyle. Dlatego jeśli mężczyzna chciał mieć dzieci, to musiał o nie dbać i pomagać swojej partnerce. To, że teraz sprawa jest prostsza, nie znaczy, że nasz biologiczny hardware zdążył się przeprogramować. Ewolucja biologiczna przebiega znacznie wolniej niż kulturowa.

Ale to, że porzucano 30% potomstwa, a drugie tyle wychowywały obce osoby, chyba już coś mówi?

Czyli wg Ciebie 60% wszystkich narodzonych dzieci było - upraszczając na potrzeby dyskusji - niekochanych lub niepotrzebnych? Po pierwsze nie wiemy nic co czuły matki, które porzucały te dzieci. Po drugie nie znamy ich motywów - myślisz, że wtedy nie było gwałtów? Zwłaszcza gdy do krajów wjeżdżały obce wojska? Po trzecie uważałbym z tymi danymi... szczerze wątpię w to, żeby w tamtych czasach ktoś zadał sobie trud, żeby rzetelnie sprawdzić sytuację porzucanych dzieci, a ekstrapolowanie wyników z jakiegoś konkretnego miejsca i czasu na całą rzeczywistość nie jest przekonującym posunięciem. Ale co to wszystko mówi nam o ich emocjach względem dzieci? Nic.


Co zaś się tyczy mamek... tego zupełnie nie rozumiem. Co dziwnego jest w tym, że kobiety, które musiały w tamtych czasach ciężko pracować (nie mówię o arystokracji, bo to marny procent społeczeństwa) ułatwiały sobie życie zostawiając dziecko pod opieką innej, często starszej i doświadczonych 'w dzieciach" kobiety? Przecież mnie też moja matka zostawiała na pół dnia w przedszkolu, żeby móc w tym czasie pracować - głównie na moje utrzymanie i przyszłość. Raczej nie zadawałby sobie tyle trudu, gdyby miała to gdzieś?

rozrodu człowieka nic nie jest w stanie powstrzymać bo ilu dzieci by kobieta nie urodziła, i tak przeżyją gdyż wyżywią je inne osoby.

Pewnie dlatego tak dobra jest sytuacja dzieci w Afryce...

„ Ta zaskakująca różnorodność (cytat dotyczy zachowań seksualnych u człowieka) sugeruje, że styl życia człowieka w większości zdeterminowany jest przez kulturę, a nie przez geny. Co nie oznacza że samce człowieka nie mogą na ogół mieć skłonności do swobody seksualnej, samice zaś do monogamii, co przewidzieliśmy na gruncie ewolucyjnym, to, która z tych skłonności zwycięży w danym społeczeństwie, zależy od konkretnych cech środowiska kulturowego, tak jak u różnych gatunków zwierząt zależy od cech środowiska przyrodniczego”

Zgoda, przecież przyznałem, że kultura jest ważna i ma wpływ na nasze życie. Ale co znaczy kultura? Przykład Indii, który przytoczyłaś, jest dobry do rozpatrzenia tego problemu. Dlaczego dziewczynki są zabijane i porzucane? Bo oznaczają koszty i problemy związane z wydaniem za mąż. Dlaczego ludzie chcą uniknąć tego problemu? Bo bez pieniędzy ciężko zapewnić (zwłaszcza w Indiach) dziecku przyszłość. A po co zapewniać dziecku przyszłość? Pewnie po to, żeby samo miało kiedyś dzieci - i wszystko gra. Geny dopięły swego. A że kultura to wynik niezliczonej ilości wzajemnie oddziałujących na siebie czynników, to inna sprawa. I również inną sprawą jest to, że ewolucja kulturowa, tak jak biologiczna, często prowadzi do powstania takich 'gatunków', które nie działają prawidłowo w świecie i w końcu muszą umrzeć. To samo czeka kultury tkwiące jedną nogą w paleolicie, a drugą tu i teraz - m.in. kulturę indyjską.

Ale znowu moje pytanie brzmi - co, do diabła, możesz wiedzieć o emocjach związanych z zabójstwem lub porzuceniem dziecka przez indyjską kobietę? Wyjdź poza statystyki i zastanów się czy życie na pewno jest takie proste. Jeśli bez wsparcia Twoja wyobraźnia tego nie potrafi, to sięgnij do Efektu Lucyfera P. Zimbardo.

Niemniej jednak - bez względu na kulturę, geny zawsze znajdywały sposób na reprodukcję, a kultura na radzenie sobie z genami, bo sprzężenie pomiędzy tymi dwoma aspektami życia jest ZWROTNE.

Nie wiem dlaczego siła argumentu jest mierzona przez to, kto go użył. Nie potrafisz zaprzeczyć żadnemu z faktów przywołanych w tej książce, ale skreślasz jej rzetelność bo napisała ją „feministka”.

Nie dlatego, że napisała ją feministka podchodzę do niej ze sceptycyzmem. Za dużo czytałem już o nauce w służbie filozofii. Prawda jest taka, że filozofowie często nie mają bladego pojęcia o czym piszą, ale ważne, że w dyskursie pojawia się termin 'nauka'/'naukowy'. Natomiast jeśli chodzi o zaprzeczanie... pomijając fakt, że wszystkie moje posty są w jakimś sensie i stopniu zaprzeczeniem tych tez, to polemizujemy między sobą. Gdybym chciał polemizować z autorką książki, to wydałbym swoją i w niej wyłożył mój punkt widzeni. Albo chociaż napisał do niej mail.

Dość ciekawym przykładem rozumienia na opak danych jest niezrozumienie różnicy pomiędzy korelacją a działaniem przyczynowo-skutkowym oraz pominięcie setek zmiennych, którego przykład ładnie widać w tym stwierdzeniu:
Po pierwsze – masowe mordowanie ludzi pociąga za sobą wzrost urodzeń (aby się o tym przekonać wystarczy spojrzeć na piramidę wieku Polski i odnaleźć roczniki powojenne), więc zbiorowe samobójstwo jest trochę bez sensu jeśli po nim nastąpi jeszcze szybszy wzrost populacji.

Zgodnie z tą logiką po masowym samobójstwie w sekcie Jima Jonesa powinniśmy odnotować wyraźny wzrost urodzeń. Wydaje się jednak, że martwi mają ograniczone pole do popisu jeśli idzie o reprodukcję. Dlatego pozwolę sobie powtórzyć pytanie zadane dwukrotnie przez ann - czy w dalszym ciągu zamierzasz dowolnie manipulować faktami, żeby po prostu wyszło na Twoje? Bo to jest już nudne...

Re: Weganizm a płodzenie potomstwa

PostNapisane: 20 gru 2011, o 22:26
przez ann
ankaweganka napisał(a):
Posiadanie biologicznych dzieci nie jest wykorzystywaniem zwierząt ani innych ludzi.

…Na planecie której zasoby są nieograniczone, panuje pokój i dobrobyt, nie ma uchodźców i niewolników oraz produkcja zywności nie wiąże się ze śmiercią zwierząt. Ale my mieszkamy na Ziemi.

Mam dla ciebie conajmniej równie genialne jak twoje rozwiązanie tego problemu - chcesz /chcecie narzucac ludziom co jest najlepsze dla planety (rezygnacja z posiadania biologicznego potomstwa). A ja równie absurdalnie zaproponuję ubezpłodnienie i doprowadzenie do wyginięcia roślinożernych zwierząt. Czemu ich? Bo to pozwoli roślinności opanować ten świat :roll: Zostaną tylko drapieżcy, którzy będa się musieli przystosować, albo ustąpić miejsca roślinom. Super :)

ankaweganka napisał(a):
No i nie wiem czy kiedyś przyjmiesz do wiadomości, że nie każdy się nadaje na rodzica adopcyjnego, bo to wiąże się z nieco innymi potencjalnymi problemami.

Ja nigdzie nie pisałam, że absolutnie każdy się nadaje na rodzica. Najważniejszym punktem jest dla mnie niepłodzenie ludzi
- o tak zgadza się - dla ciebie to jest najważniejsze, ale nie znaczy, że słuszne i logiczne

ankaweganka napisał(a):Najważniejszym punktem jest dla mnie niepłodzenie ludzi, a to czy ktoś adoptuje dziecko, napisze książkę, odkryje nową planetę, namaluje obraz, zainwestuje energię w pomoc zwierzętom, w swoje dobre samopoczucie czy w działalność w Greenpeace to sprawa drugorzędna, sprawa prywatnej decyzji tego człowieka, każdy cel jest z punktu widzenia dobra planety szczytny.
Ile razy mam to jeszcze powtórzyć, żebyś dała żyć innym ludziom i przyjęła do wiadomości, że są tacy, którzy nie będą w stanie adoptować, a też mają taką potrzebę jak posiadanie dziecka i nie jest to fanaberia! Co mają zrobić, jeśli nie mogą adoptować (z różnych powodów), a chcą mieć dziecko -chcą, i maja do tego prawo, bo jesteśmy jako gatunek organizmami, które mają takie same prawa jak inne organizmy, w tym do przekazywania swoich genów, do radości rodzicielstwa itd {i daruj powtarzanie, że to nie jest potrzeba, tylko "fanaberia" ...}

ankaweganka napisał(a):
Idąc tym tokiem myślenia, logicznym i etycznym wyjściem jest po prostu jak najszybciej strzelić sobie w łeb i tym czynem uratować miliony potencjalnie zjedzonych i męczonych zwierząt, jak również ludzkich niewolników. Jest to o wiele szybsze i prostsze niż nieposiadanie dzieci i ma też znacznie większe znaczenie.
No, jedyne co powinno ocalić człowieka od samobójstwa to głębokie przekonanie, że jest się genialnym i niezastąpionym wegańskim aktywistą.

Po pierwsze – masowe mordowanie ludzi pociąga za sobą wzrost urodzeń (aby się o tym przekonać wystarczy spojrzeć na piramidę wieku Polski i odnaleźć roczniki powojenne), więc zbiorowe samobójstwo jest trochę bez sensu jeśli po nim nastąpi jeszcze szybszy wzrost populacji.
:shock: Znowu jakieś porównanie z kosmosu :roll: Poza tym przyjmij założenie, że chodzi o zlikwidowaniu wszystkich ludzi.

Dobijają mnie takie "dyskusje".

Daj ludziom żyć (w tym rozmnażać się), zwłaszcza wegetarianom i weganom.

Re: Weganizm a płodzenie potomstwa

PostNapisane: 21 gru 2011, o 11:14
przez xpert17
Dla jasności - nie pisałem o żadnych mordach ani "masowych samobójstwach" jak w sekcie. Pisałem - i to całkiem poważnie - o indywidualnej decyzji każdej osoby. Jeśli ktoś, nie tylko że sam świadomie decyduje się (w taki czy inny sposób) na ostateczne wyłączenie swoich gonad, ponieważ uważa, że jego potomstwo żyjąc przyczyniłoby się do: zwiększonego zużywania zasobów planety, zwiększania nieszczęścia zwierząt i ludzi itp. itd. - ale też jeszcze wręcz wymaga (agresywnie) tego od wszystkich innych - to całkowicie logiczną konsekwencją takiej postawy powinno być po prostu "wyłączenie się" z puli genowej znacznie wcześniej, poprzez jak najszybsze zakończenie życia. Skoro osobnik i tak nie zostawi po sobie potomstwa, a wszystkie ewentualne dobre rzeczy, które mógłby zrobić "dla świata" i tak nie mają znaczenia wobec ogromu nieszczęścia do którego nolens volens przyczynia się nawet będąc ortodoksyjnym weganinem żyjącym w pustelni - to w takim razie jaki jest w ogóle sens tej egzystencji? Usuńmy się jak najszybciej i zróbmy miejsce innym.

Re: Weganizm a płodzenie potomstwa

PostNapisane: 7 sty 2012, o 16:23
przez Noirac
-

Re: Weganizm a płodzenie potomstwa

PostNapisane: 10 sty 2012, o 21:54
przez wegelot
Noirac,

Wszystko pięknie, ale gdyby rodzicie nie spłodzili Ciebie, nie napisałbyś tej powyższej rozprawki.
A my nie mielibyśmy szansy jej przeczytać. Czy nie byłaby to strata?

Z podobnych powodów nie byłoby też pewnie twórców tego forum i jego samego.
Nie byłoby mnie, żebym mógł to przeczytać i zastanowić się nad wszystkim.
Może też nie byłoby wielkich ludzi, którzy stworzyli rzeczy i wywalczyli wolność dzięki którym dziś żyje nam się tak jak się żyje.

No i nie byłoby zwierzaków z empatii wobec których zostajemy wegetarianami i weganami.

Obrazek

Jednak wybieram życie i dziękuję, że jestem. Nie żebym miał z górki...
I przepełnia mnie szczęście, że są Ci których kocham (dwunożni i czworonożni).

Pozdrawiam gorąco,

Re: Weganizm a płodzenie potomstwa

PostNapisane: 11 sty 2012, o 13:33
przez Noirac
-

Re: Weganizm a płodzenie potomstwa

PostNapisane: 14 sty 2012, o 08:32
przez Neon_Knight
@wegelot
Równie dobrze mogłoby być więcej wielkich ludzi, ponieważ dla mniejszej populacji przypadałaby większa ilość zasobów na jednostkę (lepsze wyżywienie, warunki), a także poszczególni ludzie mieliby więcej czasu dla siebie (co byłoby szczególnie ważne np w edukacji, związkach międzyludzkich). W połączeniu z rozwojem technologicznym, gdzie podstawowe prace mogą być zrobotyzowane, wydaje się to bardzo kusząca perspektywa. Także jest większa szansa na to, że ludzie byliby bardziej świadomi ekologicznie (edukacja) i używaliby zasobów w rozsądniejszy sposób.

Pamiętajmy też o podstawowym kontrargumencie dla Twojego stanowiska. Nie byłoby też masy złych ludzi. Jeśli nie byłoby Noiraca, albo mnie, to równie dobrze mogłoby nie być Hitlera, Stalina i tym podobnych.
Jeśli wziąć pod uwagę stanowisko Hanny Arendt, że zło bierze się z braku myślenia ludzi nas swoimi czynami, mniej ludzi oznacza także więcej czasu dla myślenia, a więc mniej zła.