Posty: 60
Dołączył(a): 1 maja 2011, o 19:53
Pomaganie mięsożernym z punktu widzenia utylizaryzmu.
postawa zwana też filozofią zdrowego rozsądku, kierunek etyki zapoczątkowany w XVIII wieku, według którego najwyższym dobrem jest pożytek jednostki lub społeczeństwa, a celem wszelkiego działania powinno być „największe szczęście największej liczby ludzi".
przy czym współcześni utylizaryści zgodzą się raczej co do zamienienia słowa "ludzi" w powyższej definicji na "zwierząt"[w tym ludzi].
Przekładając to na bardziej ludzki język, chodzi o to by przed każdym czynem zastanowić się czy dany ruch przyniesie więcej dobra niż zła - jeśli tak to czyniąc to coś postępujemy moralnie.
Ale do rzeczy:
Obejrzałem ostatnio prelekcję Singera o efektywnym altruizmie. Bardzo mi się podobała, bo miałem wątpliwości w jaki sposób wybierać akcje które miałbym wspierać. Czy lepiej nakarmić dzieci w Afryce, czy wydać pieniądze na renowację domu dziecka, czy może wykupić konie przeznaczone na rzeź. Nie żeby ten krótki wykład rozwiał moje wszelkie wątpliwości, ale obejrzenie go było na pewno krokiem w dobrym kierunku do rozstrzygnięcia wewnętrznego dylematu. Jednym z nich jest pytanie: Czy etyczne jest pomaganie innym mięsożernym ludziom? Wszelkie akcje pomagające dzieciom, ludziom w trudnej sytuacji zdrowotnej czy życiowej, nie sortują ludzi pod względem ich oceny moralnej (pomożemy najpierw tym 10 osobom bo one są weganami, postępują dobrze). Na świecie jest około 9x % ludzi wszystkożernych - dlatego spokojnie można stwierdzić, że uczestnicząc w jakiejkolwiek kampanii niosącej pomoc dla ludzi, w zasadzie pomagamy również (w większości) mięsożercom. Ratujemy mięsożerce, który odwdzięcza się później tym, że je mięso, ser, jajko etc. Uratowany człowiek przyczynia się do pogorszenia się sytuacji zwierząt.
Wyobraźcie sobie sytuacje - jest chory człowiek, który potrzebuje 1000 złotych na lek, żeby przeżyć. Ma on rodzinę, i spodziewana długość pozostałego życia to 20 lat. Mam te pieniądze, mi się nie przydadzą (albo nie są mi niezbędne do życia) ergo ratuje tego człowieka. Człowiek ten jednak przez 20 lat jego późniejszego życia pochłania około 600 kg mięsa, 600 litrów mleka i 1000 jajek. Jest to przyczyną więzienia i w końcu zabicia około 400 istot. A zatem nasz czyn przyczynił się do:
Po stronie plusów
+ rodzina uratowanego człowieka jest szczęśliwa
+ facet jest szczęśliwy
Po stronie minusów
- 400 istot jest masakrycznie smutnych i cierpi straszliwe męki
- co najmniej 400 istot jest nieszczęśliwych z powodu utraty rodzica (mamy,taty)
- wydaliśmy 1000 zł które można by przeznaczyć np. na wykup jednego konia
wszystkie liczby na pewno źle oszacowane i abstrakcyjne, ale chyba nie trzeba się ich czepiać, nie są kluczowe
Czy nie lepiej zatem nie ratować ludzi? Albo ratować tylko wegan? Ewentualnie pójść na kompromis: ratować tylko osoby które obiecają, że jeśli się je uratuje to przejdą na weganizm?
Nie mogłem znaleźć odpowiedzi na to pytanie w Internecie (ewentualnie pewne poszlaki są na OnlyOneSolution), dlatego też napisałem do P. Singera - choć nie liczyłem, że mi odpowie. A jednak odpisał po paru godzinach, niestety trochę lakonicznie, pozwolę sobie zacytować jego odpowiedź:
I still think we should save them. I hope that in the longer run, when people are better off, they will also become more ethical.
"Save them" - chodziło mu o ratowanie ludzi. Wiadomo, że profesor nie miał czasu na dłuższe elaboraty, ale mimo wszystko sama jego nadzieja, że ludzi będą lepsi w przyszłości nie jest dla mnie przekonującym argumentem chyba, żeby ratować ludzi. Choć jestem otwarty na wszelkie sugestie, poglądy, argumenty, bo nie mam wyrobionego jeszcze zdania w tej kwestii. Co o tym myślicie?