Strona 1 z 11

Język o (s)prawach zwierząt

PostNapisane: 23 wrz 2009, o 21:47
przez K.Biernacka
Jakiego języka używamy mówiąc o zwierzętach? Ktoś powie, że jak mówimy po polsku, to polskiego, a jak po angielsku, to angielskiego i tak dalej. Ale rzeczywistość jest bardziej złożona.

Kim np. są zwierzęta? Przecież my również nimi jesteśmy (należymy do tego samego Królestwa, co szympansy, świnie, kury, czy dżdżownice), a przecież używając terminu „prawa zwierząt” nie włączamy w to „praw człowieka”. To całkiem skomplikowane, a więc warte dyskusji.

Wśród ludzi zajmujących się (s)prawami zwierząt są tacy, którzy odrzucają dyskryminację ze względu na gatunek (jedni nazywają to „gatunkowizmem”, inni „szowinizmem gatunkowym”). Odrzucenie szowinizmu gatunkowego w praktyce przejawia się weganizmem (jeśli tak się nie przejawia, to wydaje mi się, że albo mamy jednak do czynienia z szowinizmem gatunkowym, albo z niekonsekwencją). Sprzeciw wobec gatunkowizmu przejawia się też w języku jakiego używamy. Nie jest to jednak takie proste w świecie tak przepełnionym tą dyskryminacją.

Na szali jest nie tylko wierność poglądom, próba jak najlepszego ich odzwierciedlenia w języku, ale również komunikatywność tego języka. Nie ulega jednak wątpliwości, że tematu nie należy omijać szerokim łukiem, ani używać bez zastanowienia starej nomenklatury.

Tłumacz, który przekładał nasz tekst „Prawa zwierząt "na spożywczo", czyli co jest strawne i dla kogo” (PL/ENG) stwierdził, że nie jesteśmy wolni od gatunkowistycznego języka. Jego uwagi zainspirowały mnie do rozpoczęcia tego wątku, gdyż język uważamy za bardzo ważny element wpływania na/kształtowania poglądów/rzeczywistości (język jest nie tylko biernym narzędziem odzwierciedlającym rzeczywistość, ale aktywnie wpływa na jej kształt).

Spójrzmy na parę przykładów:

- zwierzęta rzeźne, krowy mleczne, kury nioski
to wyrażenia powszechnie używane, dla wielu wręcz oczywiste, ale zaraz zaraz, co one znaczą?

„zwierzę rzeźne” – czy to jest zwierzę specjalnie uzdolnione/przystosowane do rzezi? zwierzę, które nie chce żyć, które lubi umierać? a może zwierzę, któremu jego życie jest obojętne? (odnośnie obojętności co do własnego losu polecam to video); dlaczego przechodzimy do porządku dziennego nad rzezią krów, świń czy kurczaków, podczas, gdy gwałtownie sprzeciwiamy się produkcji psiego smalcu? Doznajmy w końcu oświecenia i zdajmy sobie sprawę, że nie ma kogoś takiego jak „zwierzę rzeźne” (choć uspokoiłoby to nasze sumienie i pozwoliło dalej z zadowoleniem konsumować schabowe, golonki, flaki czy kaszankę). Są tylko zwierzęta, które przeznaczyliśmy na rzeź. A więc krowa przeznaczona na rzeź (wynik -> wołowina), cielę przeznaczone na rzeź (wynik -> cielęcina), jagnię przeznaczone na rzeź (wynik -> jagnięcina).

„krowa mleczna” – każda samica ssaka produkuje mleko, gdy na świat przychodzi jej potomstwo. Jeśli „krowa mleczna” brzmi naturalnie to tylko dlatego , że nauczyliśmy się eksploatować krowy ponad miarę i oddzielać w naszej świadomości fakt, że muszą rodzić, by mieć mleko. Jeśli „krowa mleczna” ma brzmieć naturalnie, powinniśmy mówić również o mlecznej kobiecie, kotce mlecznej, czy mlecznej myszy. Brzmi absurdalnie, prawda? Macierzyństwo krów tak bardzo oddzielono w powszechnej świadomości i wyobraźni od produkcji mleka, że większość ludzi zadziwia fakt, że łaciate w kartonie jest nierozerwalnie związane z zapłodnieniem, ciążą, porodem i oddzieleniem cielęcia od jego matki (młoda jałówka pójdzie pewnie w ślady matki, byczek trafi szybko do rzeźni) oraz rzeźnią, gdzie zabite zostanie najszybciej męskie potomstwo takiej krowy oraz ona sama, gdy przestanie produkować wystarczającą ilość mleka, lub gdy pojawią się problemy z płodnością. Nie mówię więc po prostu – krowa mleczna. Mówię „krowa mleczna”, albo krowa „mleczna”, albo krowa wykorzystywana dla mleka.

Porozmawiajmy o języku. Zapraszam do dyskusji.

Re: Język o (s)prawach zwierząt

PostNapisane: 24 wrz 2009, o 06:12
przez xpert17
Dość zgrabnie brzmi w języku angielskim powiedzenie "non-human animals", niestety w języku polskim wychodzi z tego potworek "zwierzęta inne niż człowiek" (no bo przecież nie "zwierzęta nieludzkie"). Ostatnio jak tak powiedziałem na spotkaniu w Pałacu Prezydenckim w gronie przedstawicieli organizacji zajmujących się wybranymi gatunkami zwierząt (psami, kotami, końmi) to buchnął śmiech. To ogólnie był czas trudnych słów: Gzyra wypowiedział publicznie "abolicjonizm" oraz "weganizm" :-)

Re: Język o (s)prawach zwierząt

PostNapisane: 24 wrz 2009, o 09:43
przez gzyra
xpert17 napisał(a):Dość zgrabnie brzmi w języku angielskim powiedzenie "non-human animals", niestety w języku polskim wychodzi z tego potworek "zwierzęta inne niż człowiek" (no bo przecież nie "zwierzęta nieludzkie")


Mówię czasem "zwierzęta pozaludzkie", co też oczywiście nie jest idealnym rozwiązaniem. Cóż, skoro odziedziczyliśmy polszczyznę przesyconą szowinizmami, jedyne, co pozostaje, to ją cierpliwie zmieniać.

Re: Język o (s)prawach zwierząt

PostNapisane: 24 wrz 2009, o 21:06
przez K.Biernacka
gzyra napisał(a):
xpert17 napisał(a):Dość zgrabnie brzmi w języku angielskim powiedzenie "non-human animals", niestety w języku polskim wychodzi z tego potworek "zwierzęta inne niż człowiek" (no bo przecież nie "zwierzęta nieludzkie")


Mówię czasem "zwierzęta pozaludzkie", co też oczywiście nie jest idealnym rozwiązaniem. Cóż, skoro odziedziczyliśmy polszczyznę przesyconą szowinizmami, jedyne, co pozostaje, to ją cierpliwie zmieniać.


Nie jestem pewna, czy podoba mi się określenie „non-human animals” czy „zwierzęta pozaludzkie”. Za bardzo pobrzmiewa mi to, paradoksalnie, antropocentryzmem. Analogicznie, to tak jakbyśmy rozmawiali z wyznawcą hinduizmu o zwierzętach pozakrowich, przekonując go, że one też się liczą. Analogia być może nieidealna, ale coś w niej jest.

W samym słowie „zwierzęta” nie widzę nic niewłaściwego. Zwierzęta są zwierzętami, tak jak rośliny roślinami. To nie jest żaden szowinistyczny epitet, czy wulgaryzm, w stylu „Polaczki” czy „czarnuchy”. Warto na pewno podkreślać, że człowiek również należy do królestwa zwierząt, ale niekoniecznie opatrując słowo „zwierzęta” dodatkowymi określeniami za każdym razem, gdy o zwierzętach mówimy. Tak mi się wydaje.

Dlaczego nie za każdym razem? Bo w języku dobrze jest, jak sądzę, stosować rozsądną ekonomię. Na przykład, by nie wykazać się seksistowskim lekceważeniem jednej płci, warto w tekście zaznaczyć, że mamy na myśli tak rodzaj żeński, jak i męski, ale jeśli mielibyśmy to ciągnąć przez cały, szczególnie dłuższy tekst, zrobi się mało ciekawie.Tak więc zacznę np.:

Jeśli znalazłaś/znalazłeś się na naszej stronie, rozumiem, że interesujesz się prawami zwierząt.

a będę już kontynuować używając raczej 1 rodzaju:

A może weszłaś na tę stronę przez przypadek?

Podobnie w przypadku zwierząt innych, niż człowiek, zaznaczę to np. raz, a potem będę używać słowa „zwierzęta” bez dodatków, względnie mogę na parę różnych sposobów zaznaczać fakt, że człowiek jest również zwierzęciem.

Jaki jest stosunek człowieka do innych zwierząt? Dlaczego wciąż wyłącza siebie z Królestwa Zwierząt, choć naukowcy już
od stu lat nie mają co do tego wątpliwości, a dowodów na wspólny rodowód człowieka z innymi gatunkami zwierząt przybywa, a nie ubywa. Gdyby nie wymarły inne gatunki z nami spokrewnione, w rodzinie Człowiekowatych mielibyśmy większy wybór i pewnie mniejszy dystans i być może nie zadzieralibyśmy aż tak nosa. Ciekawy też byłby wpływ takiej sytuacji na kształt istniejących wierzeń religijnych plasujących dziś człowieka jako „koronę stworzenia”. Jednak wielu naszych kuzynów nie przetrwało, a walka o prawa zwierząt idzie jak po grudzie.


xpert17 napisał(a):(no bo przecież nie "zwierzęta nieludzkie").


Już samo zagnieżdżenie się tak negatywnego znaczenia w słowie „nieludzki” jest świadectwem istnienia szowinizmu gatunkowego na mega skalę. Choćbyśmy się zupełnie nie zgadzali z taką definicją, to słowo, jak sam stwierdziłeś Xpercie17, jest praktycznie spalone. Musimy radzić sobie bez niego. No, chyba, że ktoś heroicznie o nie zawalczy.

xpert17 napisał(a):Ostatnio jak tak powiedziałem na spotkaniu w Pałacu Prezydenckim w gronie przedstawicieli organizacji zajmujących się wybranymi gatunkami zwierząt (psami, kotami, końmi) to buchnął śmiech.


No właśnie, ciekawe czemu buchnęła salwa śmiechu. Czy jest to związane z faktem, że szowinizm gatunkowy w przypadku wielu osób związanych z działaniami prozwierzęcymi przybiera postać wybiórczego (zależnego od gatunku) szacunku wobec niektórych zwierząt (tych, którymi się zajmują). A może to kwestia bardziej złożona - do wybranych gatunków ma się nie tyle szacunek, co protekcjonalne podejście (otoczenie opieką z podkreśleniem wyższości opiekuna). A może jest jeszcze inaczej. Przy okazji podkreślę, że nie chodzi mi o to, by dyskredytować każdego, kto ukierunkowuje swoje działania na pomoc konkretnym zwierzętom konkretnych gatunków (np. adopcje psów czy kotów). Rozumiem, że są ludzie, którzy czują się do tego powołani, mają do tego serce, umiejętności i doświadczenie i chwała im za to. Robią co potrafią i co kochają robić. Chodzi mi o postawę zakamuflowanego szowinizmu, który pozwala na obojętność wobec innych gatunków, mimo poszerzenia spektrum współczucia z 1 gatunku (homo sapiens) do dwóch czy trzech. Ten śmiech jest dla mnie znaczący w tej mierze. Podobnie jak brak zainteresowania weganizmem, lub wręcz kpienie z takiej postawy, przy równoczesnym działaniu na rzecz psów i kotów (czy fretek/królików/świnek morskich, etc).

xpert17 napisał(a):To ogólnie był czas trudnych słów: Gzyra wypowiedział publicznie "abolicjonizm" oraz "weganizm" :-)


Zabrzmiało, jakby publicznie zaklął, czy te słowa również spotkały się z podobną reakcją?

Re: Język o (s)prawach zwierząt

PostNapisane: 24 wrz 2009, o 21:53
przez Adam Gac
K.Biernacka napisał(a):

xpert17 napisał(a):Ostatnio jak tak powiedziałem na spotkaniu w Pałacu Prezydenckim w gronie przedstawicieli organizacji zajmujących się wybranymi gatunkami zwierząt (psami, kotami, końmi) to buchnął śmiech.


No właśnie, ciekawe czemu buchnęła salwa śmiechu. Czy jest to związane z faktem, że szowinizm gatunkowy w przypadku wielu osób związanych z działaniami prozwierzęcymi przybiera postać wybiórczego (zależnego od gatunku) szacunku wobec niektórych zwierząt (tych, którymi się zajmują). A może to kwestia bardziej złożona - do wybranych gatunków ma się nie tyle szacunek, co protekcjonalne podejście (otoczenie opieką z podkreśleniem wyższości opiekuna). A może jest jeszcze inaczej.


Gdzieś, kiedyś przeczytałem i zgadzam się z tym, że zupełnie nowe idee takie jak weganizm , czy też prawa wszystkich zwierząt najpierw wśród ogółu budzą śmieszność, po jakimś czasie gdy coraz więcej osób się do tych racji przekonuje stanowiska mocno się polaryzują i dochodzi do silnych kontrowersji. Następny , końcowy etap to przyjęcie przez ogół tych idei, które kiedyś były nowe i zaakceptowanie ich jako powszechnie obowiązujących norm moralnych oraz prawnych.

Obawiam się, że dzisiaj jesteśmy z naszymi ideami na tym pierwszym etapie, także nie ma co się dziwić, że tu i ówdzie ktoś przywita terminy, weganizm, abolicjonizm, szowinizm gatunkowy gromkim śmiechem.

Re: Język o (s)prawach zwierząt

PostNapisane: 24 wrz 2009, o 22:15
przez gzyra
K.Biernacka napisał(a):Nie jestem pewna, czy podoba mi się określenie „non-human animals” czy „zwierzęta pozaludzkie”. Za bardzo pobrzmiewa mi to, paradoksalnie, antropocentryzmem.


To ja będę bronił określenia "zwierzęta pozaludzkie". To jest po prostu stwierdzenie faktu, że jest taka grupa zwierząt, jest taki podział. Podobnie jak "zwierzęta pozalwie" (co nie funkcjonuje w języku, ale również jest logiczne). Będę bronił również faktu (miło jest bronić faktów), że człowiek jest wyjątkowym zwierzęciem. Więcej: każde zwierzę jest wyjątkowe, tylko pod względem innych przymiotów. Wcale się nie dziwię, że funkcjonuje określenie wyróżniające nas ze świata zwierząt, a jednocześnie podkreślające, że do tego świata należymy. Kiedy mówię: "tylko człowiek potrafi narysować żart rysunkowy, zwierzęta pozaludzkie żartują czasem na inne sposoby" wyrażenie "pozaludzkie" jest całkiem na miejscu.

W samym słowie „zwierzęta” nie widzę nic niewłaściwego. Zwierzęta są zwierzętami, tak jak rośliny roślinami. To nie jest żaden szowinistyczny epitet, czy wulgaryzm, w stylu „Polaczki” czy „czarnuchy”.


W tym miejscu przypomnę niesławny artykuł "Niech żyje reinkarnacja!", opublikowany w 2005 roku czasopiśmie Brief, a komentujący nasz raport "Zwierzęta w reklamie mięsa". Cytat:

"Prezes Empatii, z którym się osobiście spotkałem wydał mi się sympatycznym człowiekiem. Jednak ani to, ani jego wydumane argumenty mnie nie przekonały. Podobnie jak fakt, że nosi plastikowe buty, że produkcja kiełbasy poprzedzona jest śmiercią prosiaka, ani, że pozwolił nazywać się świnią, szczurem czy psem, które według niego reprezentują ten sam, co ludzie gatunek. Mój szczególny szacunek dla Człowieka wyklucza posługiwanie się takimi „epitetami”. Jeśli razi on Empatię – przepraszam na wstępie wszystkich jej stu członków..."

Faktycznie pozwoliłem w trakcie długiego wywiadu nazywać mnie dowolnym określeniem zwierzęcym, np. świnią, szczurem czy psem, żeby zrozumiał, że ani słowo "zwierzę" nie powinno mieć złych konotacji, ani nazwy poszczególnych gatunków. Nie zgadzam się na takie konotacje. Bardzo lubię świnie, ze szczurami mam szczególny związek, z psami (właściwie jednym) też. Nie mówiłem natomiast, na Darwina, że reprezentuję, czy ktokolwiek z ludzi, ten sam gatunek co inne zwierzęta. To już niedoróbka dziennikarza. Przy okazji: moja polemika z tym tekstem jest na tej stronie.

K.Biernacka napisał(a):
xpert17 napisał(a):Ostatnio jak tak powiedziałem na spotkaniu w Pałacu Prezydenckim w gronie przedstawicieli organizacji zajmujących się wybranymi gatunkami zwierząt (psami, kotami, końmi) to buchnął śmiech.


No właśnie, ciekawe czemu buchnęła salwa śmiechu.


No, salwy to nie było, może szmer. Nie było to jednak towarzystwo zebrane pod sztandarem "weganizmu i abolicjonizmu i innych groźnych izmów", a więc mogło szemrać, bo nie przerobiło kilku lekcji. Znów będzie, że zadzieram swój wydatny wegański nos wysoko i te de, ale naprawdę środowisko ludzi zajmujących się zwierzętami bywa mało świadome, nie tylko języka, jakim się posługuje.

Ten śmiech jest dla mnie znaczący w tej mierze. Podobnie jak brak zainteresowania weganizmem, lub wręcz kpienie z takiej postawy (...)


Wiem dobrze, że to, co mówiłem na spotkaniu w Kancelarii Prezydenta, a co częściowo można przeczytać na tej stronie (ciekawe id tekstu - 666), zostało przez niektórych ludzi z zaproszonych organizacji skwitowane śmiechem (zlokalizowanym w duchu). No cóż, różnimy się i tyle. Mogę na to powiedzieć tylko w ten sposób: mi się chciało płakać, kiedy słyszałem niektóre wypowiedzi, bo nie dawały one nadziei na żadne istotne zmiany z korzyścią dla zwierząt.

Re: Język o (s)prawach zwierząt

PostNapisane: 25 wrz 2009, o 10:45
przez K.Biernacka
gzyra napisał(a):
K.Biernacka napisał(a):Nie jestem pewna, czy podoba mi się określenie „non-human animals” czy „zwierzęta pozaludzkie”. Za bardzo pobrzmiewa mi to, paradoksalnie, antropocentryzmem.


To ja będę bronił określenia "zwierzęta pozaludzkie". To jest po prostu stwierdzenie faktu, że jest taka grupa zwierząt, jest taki podział. Podobnie jak "zwierzęta pozalwie" (co nie funkcjonuje w języku, ale również jest logiczne). Będę bronił również faktu (miło jest bronić faktów), że człowiek jest wyjątkowym zwierzęciem. Więcej: każde zwierzę jest wyjątkowe, tylko pod względem innych przymiotów. Wcale się nie dziwię, że funkcjonuje określenie wyróżniające nas ze świata zwierząt, a jednocześnie podkreślające, że do tego świata należymy. Kiedy mówię: "tylko człowiek potrafi narysować żart rysunkowy, zwierzęta pozaludzkie żartują czasem na inne sposoby" wyrażenie "pozaludzkie" jest całkiem na miejscu.


Nie będę kruszyć kopii o to wyrażenie. Pewnie znajdą się sytuacje, w których taki neologizm będzie przydatny. Ja wolę używać słów już istniejących dopóki są wystarczające. W powyższym zdaniu, powiedziałabym:
"tylko człowiek potrafi narysować żart rysunkowy, inne zwierzęta żartują czasem na odmienne sposoby"
albo
"tylko człowiek potrafi narysować żart rysunkowy, zwierzęta innych gatunków żartują czasem na odmienne sposoby"

Re: Język o (s)prawach zwierząt

PostNapisane: 25 wrz 2009, o 11:22
przez K.Biernacka
Adam Gac napisał(a):Obawiam się, że dzisiaj jesteśmy z naszymi ideami na tym pierwszym etapie, także nie ma co się dziwić, że tu i ówdzie ktoś przywita terminy, weganizm, abolicjonizm, szowinizm gatunkowy gromkim śmiechem.


Adam, zwróć uwagę, że xpert17 (swoją drogą uroczy nick) nie przywołał sytuacji, która miała miejsce byle gdzie i z byle kim, ale u samego Prezydenta RP, podczas spotkania przedstawicieli organizacji deklarujących działalność na rzecz zwierząt. Od takiego grona oczekuję zdecydowanie większej świadomości i zrozumienia tak istotnych terminów.

Re: Język o (s)prawach zwierząt

PostNapisane: 25 wrz 2009, o 19:25
przez Adam Gac
Trochę źle się wyraziłem. Widzę, że goście prezydenta odpowiedzieli śmiechem na określenie ,,zwierzęta inne niż człowiek" natomiast nikt już nie śmiał się gdy Darek mówił o weganiźmie i abolicjoniźmie. No to może nie jest już tak źle :-)

Re: Język o (s)prawach zwierząt

PostNapisane: 25 wrz 2009, o 21:25
przez xpert17
Adam Gac napisał(a):Trochę źle się wyraziłem. Widzę, że goście prezydenta odpowiedzieli śmiechem na określenie ,,zwierzęta inne niż człowiek" natomiast nikt już nie śmiał się gdy Darek mówił o weganiźmie i abolicjoniźmie. No to może nie jest już tak źle :-)


A co się mieli śmiać? Wiadomo, że Weganie to kosmici z książki "Wielka, większa i największa", a abolicjoniści z "Chaty wuja Toma". Może trochę się zdziwili, że Gzyra mówił coś o kosmitach i Murzynach, no ale tam byli sami tolerancyjni ludzie, nie wypada się śmiać jak ktoś mówi od rzeczy. "Zwierzęta inne niż człowiek" to co innego, bo to zabrzmiało jak taki wysmakowany dowcip, coś jak "Doszedł do portu gdzie były trzy statki. Jeden był cały, drugiego pół, a trzeciego wcale nie było. Wsiadł więc na ten trzeci".