Strona 1 z 1

Prawa zwierząt vs. prawodawstwo dotyczące zwierząt

PostNapisane: 1 paź 2009, o 15:01
przez gzyra
Jak czytamy w komunikacie Klubu Gaja, jego szef Jacek Bożek 'odebrał w Warszawie odznakę honorową Ministra Środowiska - "Za Zasługi dla Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej"'. Jacek, pewnie Ci się należy ta odznaka za działania na polu ekologii, więc Ci gratuluję. Nie rozumiem tylko dlaczego Twoje stowarzyszenie notorycznie zapewnia opinię publiczną, że zajmujecie się prawami zwierząt. Piszecie (i mówicie):

"Klub Gaja jest jedną z wiodących, niezależnych organizacji społecznych zajmujących się ochroną środowiska i prawami zwierząt w Polsce".

Jeśli czymś nazewniczo podobnym się zajmujecie, to nie są to prawa zwierząt, a prawodawstwo dotyczące zwierząt, a to w naszych realiach zasadnicza różnica. Jak ktoś ma bujną wyobraźnię, to może sobie wyobrazić, że podstawowe prawa zwierząt, takie jak prawo do życia, wolności, nietykalności i niebycia rzeczą, mogłyby być w hipotetycznym społeczeństwie wegan i przeciwników szowinizmu gatunkowego wpisane do odpowiednich ustaw. Wtedy prawodawstwo dotyczące zwierząt i prawa zwierząt można by traktować niemal wymiennie. Teraz jednak polskie prawodawstwo, z Ustawą o ochronie zwierząt na czele, zaledwie reguluje eksploatację zwierząt i odbieranie im podstawowych praw. Ustanowienie przez was 22 maja "Dniem praw zwierząt", jak sami piszecie "dla upamiętnienia uchwalenia ustawy o ochronie zwierząt" słusznie sugeruje, że chodzi wam o prawodawstwo, więc nazwijcie ten dzień "Dniem ustawy o ochronie zwierząt". Będzie to od biedy do przyjęcia, jeśli oczywiście przymkniemy oko na nadużycie słowa "ochrona" w tytule tej ustawy. Albo ochrona albo przyzwolenie na więzienie, zadawanie cierpienia i rzeź zwierząt.

O ile wiem, Klub Gaja nie sprzeciwia się wykorzystaniu zwierząt przez człowieka i nie promuje weganizmu, a więc NIE MA nic wspólnego z prawami zwierząt rozumianymi w nowoczesny sposób. Odsyłam do Gary'ego Francione lub Toma Regana. Piszecie:

"Misją Klubu Gaja jest ochrona naszej planety Ziemi oraz zachowanie środowiska naturalnego i różnorodności biologicznej dla nas i dla przyszłych pokoleń".

OK, i wypełniajcie tę swoją misję, która jest inna i czasem sprzeczna z tą, do której są przekonani przeciwnicy szowinizmu gatunkowego, abolicjoniści, weganie itd.

Re: Prawa zwierząt vs. prawodawstwo dotyczące zwierząt

PostNapisane: 1 paź 2009, o 22:15
przez xpert17
Jak już pisałem (i to pewnie wielokrotnie), termin "prawa zwierząt" jest w Polsce kompletnie nierozumiany, używany machinalnie, na określenie po prostu jakiegokolwiek przeciwdziałania dręczeniu zwierząt, ba, czasem nawet na określenie takich czysto przyrodniczych działań związanych z ochroną gatunkową zwierząt. Polskie "prawa zwierząt" nie mają więc nic wspólnego z "animal rights" w rozumieniu Francione czy Regana. To jest takie nieporozumienie językowe, podobnie jak często nazywanie osób/organizacji protestujących np. przeciwko cyrkom albo noszeniu futer - "ekologami".
Korzeni tego można szukać np. w historii (jak rozkwitła u nas wolność lat 90-tych to powstawały u nas organizacje, na bazie ruchu Wolność i Pokój, które się właśnie tym wszystkim razem zajmowały - protestowały i przeciwko cyrkom, i przeciwko elektrowni w Żarnowcu), i w niechlujstwie i płyciźnie umysłowej większości dziennikarzy, ale też faktycznie w działaniach różnych organizacji, które chyba muszą to robić celowo (tylko nie mogę zrozumieć co jest tym celem), bo przecież trudno przypuszczać, że same nie wiedzą czym się zajmują. Jeśli czytam w komunikacie prasowym organizacji, która wchodzi w skład Eurogroup for Animal Welfare, że rzeczona Eurogrupa jest ciałem zajmującym się prawami zwierząt, to mam poczucie jakby ktoś mówił do mnie po chińsku. A przecież działania welfarystyczne też są bardzo szlachetne i warto się nimi chwalić, zresztą jak widać znajdują poklask w społeczeństwie - więc jaki jest sens wprowadzania chaosu pojęciowego i nazywania tego prawami zwierząt - nie mam pojęcia. Nie sądzę nawet, żeby to jakoś PR-owsko pomagało, w końcu "ochrona zwierząt", "przyjaciele zwierząt", "opieka nad zwierzętami", "walka o los zwierząt" też bardzo ładnie brzmi i miło się kojarzy, moim zdaniem dużo lepiej niż te "prawa", takie suche i formalne słowo.

Re: Prawa zwierząt vs. prawodawstwo dotyczące zwierząt

PostNapisane: 1 paź 2009, o 22:51
przez K.Biernacka
gzyra napisał(a):J

Jeśli czymś nazewniczo podobnym się zajmujecie, to nie są to prawa zwierząt, a prawodawstwo dotyczące zwierząt, a to w naszych realiach zasadnicza różnica. Jak ktoś ma bujną wyobraźnię, to może sobie wyobrazić, że podstawowe prawa zwierząt, takie jak prawo do życia, wolności, nietykalności i niebycia rzeczą, mogłyby być w hipotetycznym społeczeństwie wegan i przeciwników szowinizmu gatunkowego wpisane do odpowiednich ustaw. Wtedy prawodawstwo dotyczące zwierząt i prawa zwierząt można by traktować niemal wymiennie. Teraz jednak polskie prawodawstwo, z Ustawą o ochronie zwierząt na czele, zaledwie reguluje eksploatację zwierząt i odbieranie im podstawowych praw.


Jeśli więc mamy mówić o prawach zwierząt, ich znaczeniu i wymiarze, analogicznie do praw człowieka (to chyba najbardziej odpowiednia analogia), to rzeczywiście droga nie wiedzie od uchwalania ustaw do kształtowania postaw, lecz na odwrót. Jeśli postawa stanie się wystarczająco powszechna, uchwalenie prawa będzie formalnością. Ale o jakie prawa zwierząt chodzi? O kształtowanie jakich postaw? Spójrzmy na analogie do praw człowieka. 2 przykłady.

Niewolnictwo ludzi. Dopiero w 1926 roku Liga Narodów zabroniła handlu niewolnikami. Walka o prawa ludzi do niebycia niewolnikami to walka o wyzwolenie. Walka o regulację niewolnictwa (długość czasu pracy, częstotliwość i dotkliwość wymierzanych kar, częstotliwość z jaką niewolnice/niewolnicy mają posłusznie uprawiać seks ze swoimi właścicielami, sposób w jaki wolno zabić niewolnika) nie prowadziłaby do jego likwidacji, a nazywanie tych kroków walką o prawa niewolników byłaby kpiną z tych ludzi.

Dyskryminacja kobiet w patriarchalnym społeczeństwie – jej mocna forma przetrwała do drugiej połowy XX wieku – praktyczne ubezwłasnowolnienie (pełna zależność od rodziców, a potem męża, brak praw wyborczych), niemożność pełnej edukacji, najpierw niemożność pracy i samodzielnej egzystencji, potem różne praktyki dyskryminacyjne w pracy itp. Znowu – walka o prawa kobiet to walka o wyzwolenie, czyli 100% praw wyborczych, możliwości edukacji i pracy. Nie regulacja dyskryminacji w postaci np. częściowych praw wyborczych (możecie wybierać np. władze lokalne, ale już nie wolno wam głosować w wyborach parlamentarnych czy prezydenckich), częściowe prawa edukacyjne (możecie robić technikum i ewentualnie licencjat, ale od magistra w górę – wara!), czy częściowego pozwolenia na pracę (możesz pracować, ale musisz przynieść zaświadczenie od męża, że się zgadza). Taka regulacja byłaby kpiną i nieporozumieniem.

Podobnie z prawami zwierząt – innych niż homo sapiens. Regulowanie eksploatacji tej grupy istot pod nazwą walki o prawa zwierząt jest tak samo bezsensowne jak w powyższych przykładach. Kłótnia o ilość zadawanego bólu i cierpienia (ile godzin mają podróżować zwierzęta na rzeź, jak długo ma męczyć się karp w ostatniej fazie swojego beznadziejnego życia przed trafieniem na półmisek, jakie elektrody i gdzie należy przyłożyć lisowi podczas zabijania go na futro, jaka jest dopuszczalna ilość ciąż, odebranych siłą cieląt, wielkość przerośniętego wymienia krowy wykorzystywanej dla śmietanki do kawy, lodów waniliowych czy sera żółtego, wielkość klatek dla kur eksploatowanych, bo ktoś ma ochotę na jajecznicę na śniadanie, warunki sprzedaży zwierząt w sklepach zoologicznych) ma się nijak do praw zwierząt.

Prawa jednostki to prawa, które określają jej niezależność i nietykalność. Prawa te mają ją chronić przed wykorzystaniem przez innych niezależnie od tego, jak bardzo by się tym innym przydała do zaspokojenia ich potrzeb, fantazji i kaprysów.
Mam ileś tam narządów wewnętrznych. Przy założeniu, że są zdrowe i nadają się na przeszczep, można by stwierdzić, że gdyby mnie zabito i rozebrano na części, mogłoby to uratować życie conajmniej paru osobom. Chronią mnie jednak przed tym prawa człowieka. Mam prawo do nietykalności, prawa człowieka są moim pancerzem. Gdyby tak nie było, gdyby jednak postanowiono mnie zabić, bo np. jestem kobietą, czy należę do innej dyskryminowanej grupy, powiedzielibyśmy, że jest to dramatyczne pogwałcenie praw człowieka.

Podobnie ze zwierzętami. Niewolenie ich, wykorzystywanie do naszych celów (jeść produktów odzwierzęcych nie musimy, to zostało już potwierdzone), zadawanie cierpienia i śmierci, hodowanie ich, handel nimi nie ma nic wspólnego z prawami zwierząt. Jeśli zaś prawa zwierząt definiujemy analogicznie do praw ludzi jako prawo do niebycia czyjąś własnością, surowcem czy towarem, to podstawą ruchu praw zwierząt jest weganizm, nie zaś wegetarianizm czy regulacja eksploatacji zwierząt; podstawą, odnośnie zwierząt takich jak psy i koty jest wyłącznie adopcja, nie zaś „dobre hodowle” kontra „pseudo hodowle”. To nie są opcje do wyboru jak jabłka czy gruszki. Dlaczego?

Weganizm i wegetarianizm
O ile przejście na wegetarianizm wynika bardzo często z wrażliwości na krzywdę zwierząt i autentycznego przekonania, że w ten sposób odcinamy się od krzywdzenia zwierząt, o tyle nie zmienia to faktu, że w rzeczywistości odcięcie to jest tylko częściowe i im prędzej zdamy sobie z tego sprawę tym lepiej. Wegetarianizm jest zerwaniem z najbardziej oczywistym, mającym wymiar ostateczności i rzucającym się w oczy wykorzystywaniem zwierząt. Mięso jest czymś nieodwołalnym – nastąpił wyrok, zwierzę zabito, pokrojono na kawałki, zapakowano do styropianowych tacek i sprzedano. Dlatego pewnie najłatwiej jest odrzucić mięso. Ale inne sposoby eksploatacji zwierząt, choć nie tak 100% oczywiste, są równie, jeśli nie bardziej okrutne. Zamykając oczy nie spowodujemy, że znikną i się rozpadną. Pewna, choć niewielka dziś grupa wegetarian przechodzi na weganizm. Inni pozostają niewzruszeni. Negują lub wypierają ze świadomości cierpienie i uprzedmiotowienie zwierząt w przemyśle mlecznym, jajecznym czy wełnianym. Dobrze jest postawić sobie pytanie. Czy tych argumento-opornych wegetarian nie stworzyły właśnie kampanie promujące wegetarianizm, podkreślające, że tylko mięso to morderstwo? Odrzucenie mięsa, a kontynuowanie spożywania mleka czy jaj to w dalszym ciągu zgoda na sztuczną inseminację, rozmnażanie, handel zwierzętami, poddawanie ich dziesiątkom praktyk zakłócających ich życie, prowadzących do cierpień psychicznych i fizycznych i w końcu do śmierci w rzeźni. Weganizm i wegetarianizm to nie są równorzędne opcje. Rozumiem etyczny wegetarianizm tylko jako krok w kierunku weganizmu. Jako ostateczna i spójna postawa etyczna, wegetarianizm w dzisiejszym świecie nie ma racji bytu. Każdy wegetarianin, który przestał jeść mięso ze względów etycznych powinien moim zdaniem być tak samo otwarty na rozważenie implikacji jedzenia nabiału i jaj, jak wcześniej otworzył się na rozważenie tego, co stoi za jedzeniem mięsa.

Adopcja, hodowle zwierząt „domowych”, pseudohodowle
W kontekście praw zwierząt, adopcja zwierząt nie jest miłą opcją do hodowli zwierząt. Jeśli mówimy o prawach zwierząt, to nie mówimy o handlu zwierzętami. Adopcja jest jedynym właściwym wyborem. Po co brać do domu zwierzę? By je uratować, dać dach nad głową, pomóc dożyć kresu dni. Nie po to, by dopasować zwierzę do koloru dywanu, stuningować do naszych potrzeb czy zachcianek (odpowiednia sierść, obcięte uszy i ogon, spłaszczona twarzoczaszka, itp). Ci którzy handlują zwierzętami i robią akcje adopcyjne przeczą sami sobie. Z jednej strony tworzą trend na zwierzęta rasowe, zapełniają nimi domy, zabierają domy potrzebującym, handlują zwierzętami sprowadzając je do roli towaru, a potem (chcąc się zrehabilitować?) prowadzą również adopcje. Jaki to ma sens?

Są też organizacje ochrony zwierząt, zajmujące się adopcjami, które współpracują z hodowcami i handlarzami zwierząt. Adopcje stają się wówczas wypełnianiem przeciekającej studni, nie zaś konkretnym przesłaniem. Nieustanne sprzątanie skutków zamiast czyszczenia źródła problemu – nadawanie jasnego przekazu: Adoptuj, nie kupuj!

Wiele hodowli, co do których nie ma żadnych alarmów, czy sprzeciwów robi rzeczy porównywalne do tzw pseudohodowli, różnica leży tylko w tym, że o ile w pseudohodowlach łatwo zobaczyć brud, smród i pchły, o tyle w hodowlach nagradzanych na wystawach psów czy kotów, oko laika nie dopatrzy się nieprawidłowości, które rujnują zdrowie i życie zwierząt (kątowanie owczarków niemieckich, spłaszczona twarzoczaszka persów, buldożków francuskich, peińczyków itp). Nie mówiąc już oczywiście o samym fakcie handlu zwierzętami.

Jakie postawy są więc konsekwencją przyjęcia praw zwierząt? Odpowiedź jest prosta: weganizm i adopcje zwierząt tego potrzebujących.

Re: Prawa zwierząt vs. prawodawstwo dotyczące zwierząt

PostNapisane: 2 paź 2009, o 22:11
przez Adam Gac
Zastanawia mnie, że w takiej instytucji, która z pewnością niewiele ma wspólnego z prawami zwierząt jak schronisko na Paluchu, to jednak dokonuje się tam adopcji i nigdy nie ma mowy o sprzedaży zwierząt. Co prawda za każdym razem, gdy zwierzę ( zwykle jest to pies ) idzie do adopcji pracownik schroniska pyta się adoptującego, czy zamierza On/Ona wesprzeć schronisko jakimś datkiem ale jednak nie jest to zapłata za zwierzę. Moim zdaniem jest to fakt pozytywny ukazujący, że nawet we współczesnych instytucjach obowiązującego porządku cywilizacyjnego istnieją obszary gdzie prawdziwie realizują się idee praw zwierząt, choć zapewne niejako przypadkowo.