Odmieńcy całej Polski łączcie się?
W Polsce mieliśmy próbę politycznego połączenia różnych takich grup w ramach Zielonych 2004, partii, która zapłonęła jak fajerwerk i szybko przygasła. Oczywiście wątek praw zwierząt, nowocześnie rozumiany, był w niej praktycznie nieobecny. Na pewno Zieloni 2004 skupiali i skupiają również weg*an, ale w sformułowanych postulatach i praktyce, oprócz nieśmiałego animal welfare w tle nie było nic interesującego. Ale to tylko dygresja.
A więc Regan postuluje koalicję w ramach "tej samej walki", a Ewa Graczyk tęskni za mechanizmem "wyrazistego wyłaniania się i mocnej ekspresji grup mniejszościowych". Pytam więc, czy rzeczywiście wszelkie takie ruchy społeczne i grupy nacisku walczą o to samo, ale w innych odsłonach, czy jest tak w teorii i czy jest tak w praktyce? Co o tym sądzicie? Nie ma praw zwierząt bez praw człowieka, to na pewno. W teorii więc są niepodważalne punkty wspólne. A jak z praktyką? Na ile było mi dane obserwować ludzi działających na rzecz dzieci, kobiet czy pracowników, rzadko zainteresowani są prawami zwierząt i rozumieją je.
Graczyk pisze:
"Środowiska nowolewicowe, alternatywne, kontrkulturowe jakby zawisły w powietrzu, kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią, nie mogąc się zaczepić, nie mogąc zacząć działać na skalę, w której dawałyby się odczuć skutki ich czynów i decyzji."
Dalej zaczyna opisywać utopię wyodrębnionej dzielnicy miasta (na początku myślałem, że to przenośnia, ale nie), gdzie spotkaliby się (jak w getcie?) odmieńcy, części miasta, która wybiera swoją władzę na szczeblu samorządowym. Obszar alternatywny, okolica "queerowa, alterglobalistyczna, ekologiczna, nowolewicowa" - czy my ze swoim weganizmem nie bylibyśmy przypadkiem egzotyką tej egzotyki? Mniejszością mniejszości?