Posty: 1374
Dołączył(a): 3 wrz 2008, o 13:10
Lokalizacja: Kraków
Język o (s)prawach zwierząt
Kim np. są zwierzęta? Przecież my również nimi jesteśmy (należymy do tego samego Królestwa, co szympansy, świnie, kury, czy dżdżownice), a przecież używając terminu „prawa zwierząt” nie włączamy w to „praw człowieka”. To całkiem skomplikowane, a więc warte dyskusji.
Wśród ludzi zajmujących się (s)prawami zwierząt są tacy, którzy odrzucają dyskryminację ze względu na gatunek (jedni nazywają to „gatunkowizmem”, inni „szowinizmem gatunkowym”). Odrzucenie szowinizmu gatunkowego w praktyce przejawia się weganizmem (jeśli tak się nie przejawia, to wydaje mi się, że albo mamy jednak do czynienia z szowinizmem gatunkowym, albo z niekonsekwencją). Sprzeciw wobec gatunkowizmu przejawia się też w języku jakiego używamy. Nie jest to jednak takie proste w świecie tak przepełnionym tą dyskryminacją.
Na szali jest nie tylko wierność poglądom, próba jak najlepszego ich odzwierciedlenia w języku, ale również komunikatywność tego języka. Nie ulega jednak wątpliwości, że tematu nie należy omijać szerokim łukiem, ani używać bez zastanowienia starej nomenklatury.
Tłumacz, który przekładał nasz tekst „Prawa zwierząt "na spożywczo", czyli co jest strawne i dla kogo” (PL/ENG) stwierdził, że nie jesteśmy wolni od gatunkowistycznego języka. Jego uwagi zainspirowały mnie do rozpoczęcia tego wątku, gdyż język uważamy za bardzo ważny element wpływania na/kształtowania poglądów/rzeczywistości (język jest nie tylko biernym narzędziem odzwierciedlającym rzeczywistość, ale aktywnie wpływa na jej kształt).
Spójrzmy na parę przykładów:
- zwierzęta rzeźne, krowy mleczne, kury nioski
to wyrażenia powszechnie używane, dla wielu wręcz oczywiste, ale zaraz zaraz, co one znaczą?
„zwierzę rzeźne” – czy to jest zwierzę specjalnie uzdolnione/przystosowane do rzezi? zwierzę, które nie chce żyć, które lubi umierać? a może zwierzę, któremu jego życie jest obojętne? (odnośnie obojętności co do własnego losu polecam to video); dlaczego przechodzimy do porządku dziennego nad rzezią krów, świń czy kurczaków, podczas, gdy gwałtownie sprzeciwiamy się produkcji psiego smalcu? Doznajmy w końcu oświecenia i zdajmy sobie sprawę, że nie ma kogoś takiego jak „zwierzę rzeźne” (choć uspokoiłoby to nasze sumienie i pozwoliło dalej z zadowoleniem konsumować schabowe, golonki, flaki czy kaszankę). Są tylko zwierzęta, które przeznaczyliśmy na rzeź. A więc krowa przeznaczona na rzeź (wynik -> wołowina), cielę przeznaczone na rzeź (wynik -> cielęcina), jagnię przeznaczone na rzeź (wynik -> jagnięcina).
„krowa mleczna” – każda samica ssaka produkuje mleko, gdy na świat przychodzi jej potomstwo. Jeśli „krowa mleczna” brzmi naturalnie to tylko dlatego , że nauczyliśmy się eksploatować krowy ponad miarę i oddzielać w naszej świadomości fakt, że muszą rodzić, by mieć mleko. Jeśli „krowa mleczna” ma brzmieć naturalnie, powinniśmy mówić również o mlecznej kobiecie, kotce mlecznej, czy mlecznej myszy. Brzmi absurdalnie, prawda? Macierzyństwo krów tak bardzo oddzielono w powszechnej świadomości i wyobraźni od produkcji mleka, że większość ludzi zadziwia fakt, że łaciate w kartonie jest nierozerwalnie związane z zapłodnieniem, ciążą, porodem i oddzieleniem cielęcia od jego matki (młoda jałówka pójdzie pewnie w ślady matki, byczek trafi szybko do rzeźni) oraz rzeźnią, gdzie zabite zostanie najszybciej męskie potomstwo takiej krowy oraz ona sama, gdy przestanie produkować wystarczającą ilość mleka, lub gdy pojawią się problemy z płodnością. Nie mówię więc po prostu – krowa mleczna. Mówię „krowa mleczna”, albo krowa „mleczna”, albo krowa wykorzystywana dla mleka.
Porozmawiajmy o języku. Zapraszam do dyskusji.